Tuesday, April 29, 2008

c i ę ż k i powiew Japonii


Oj Jagódko, zainspirowałaś mnie do napisania nowej notatki. W ogóle decydowanie już czas na nową notatkę!
Ostatnie kilkanaście godzin, otóż, gościłam moja serdeczna przyjaciółkę, którą poznałam w Tokio w lecie 2006 roku. Byłyśmy wtedy obie totalnymi świeżynkami :) Nie tylko o modeling chodzi. W moim przypadku to też pierwsza taka długa samodzielna zupełnie podróż. To było coś innego niż 2 tygodnie w Mediolanie, do którego w 3 godziny można dolecieć, choć tam też sama byłam (i nie poznałam TAKIEJ Jagódki!!:[). W takiej sytuacji zawsze przypomina mi się moja podróż do Vancouver, do ukochanej Cioci (tzw. "cioci Bożenki z Kanady" - jako, że kilka cioć Bożenek jest w rodzinie, to każda swój przydomek ma!;P). Także już na miejscu czułam się wśród swoich (no, powiedzmy!, wśród swoich, gdy miałam do czynienia z Polakami, albo Polonią:D). Jedynie sam lot (a właściwie dwa loty) i przesiadka w Toronto to przygoda wymagająca dzielności i samodzielności, rozumienia języka amerykańskiego, dystansu do zawodu księdza (w takim sensie, że ksiądz nie zawsze = dziwak tym bardziej uśmiechnięty im cięższa taca), odporności na amerykańskie dawki cukru i brzydki zapach robotnika z Azji...
Zatem wracając do Azji i Jagódki, i dosłownie!! ciężkiego życia, o którym chciałam napisać... A bodźcem do pisania o tym ostatnim był bagaż (duży bagaż, kilka bagaży:)), który - ułożony na wózku pchanym ostatkami sił przez Jagodę - ujrzałam wczoraj na Okęciu. Bo my dzielne jesteśmy! A Japończycy, z całym swoim urokiem, bardzo restrykcyjni. Na tym z reszta także ten urok polega. Chodzi mi o to, że gdy wylatuje się z Japonii, z Tokio, do innego kraju, maksymalna waga bagażu nadawanego do luku może wynieść 20 kg. I nie ma, przebacz. Jest, za to, płacz. Zwłaszcza jak wracałam z mojej trzymiesięcznej podróży do Azji, był płacz. Nie sądzę abym o tym pisała wtedy, we wrześniu zeszłego roku, bo było wiele wtedy co najmniej równie interesujących historyjek do opisania. No i tak oto, 3.09 - jak ja to dokładnie pamiętam!, ten dzień taki wyczekany wtedy - rankiem wyjechałam autobusem z Shenzhen, gdzie mieszkałam (to jest po stronie chińskiej) do Hongkongu. Z Hongkongu leciałam do Tokio. I stwierdzam, że Chińczycy (to głównie Chińczycy pracują na lotnisku w HK) są dużo, dużo bardziej wyluzowani w sprawach ograniczeń bagażowych. Może dlatego w Chinach jest dużo więcej wypadków samolotowych niż np. w Japonii, ponieważ samoloty chińskie są za ciężkie:] Ale wtedy było mi wszystko jedno! I w HK udało się?:) 27 kg w walizce i 5 bagaży podręcznych przeszło:) (A przypomnę, teraz chyba wszędzie na regularnych lotach, walizka może ważyć 20kg, a bagaż podręczny można mieć j e d e n:]).
Gorzej było w Japonii. Po nocowaniu na Naricie (to główne lotnisko w Tokio), na tych wszystkich moich kochanych rzeczach, rano - podczas check-in'u do Paryż - przyszło mi pożegnać się co najmniej z 10 kg rzeczy :( I tu dochodzimy do punktu kiedy modeling uczy cię omijania reguł. Jak mus to mus, dobytek trzeba przywieźć z powrotem do domciu! Część bagażu podręcznego porzucam więc gdzie bądź. A nóż, akurat przez najbliższe 10 minut żaden strażnik Narity nie spostrzeże moich rzeczy i nie uzna, że to bomba wybuchowa, jedynie opakowana w niebieski plecak w kwiatki:]
Ale 10 minut okazuje się trzydziestoma. Dlaczego? Aby z 27 kg zrobić 20, ale nadal zabrać 27 to jest sztuka wymagająca czasu!! I oznacza zrobienie nowego siedmiu kilogramowego bagażu podręcznego, który także trzeba będzie porzucić na sam moment nadawania głównego bagażu. Jak sie o tym pisze to jest to męczące (pewnie jak czyta, także - przepraszam:)), a co dopiero fizycznie to robić, na oczach różnych ludzi, którzy z litością, ale siłą rzeczy wkurzają się, bo joasia blokuje dojście do miejsca odpraw;P
Ostatecznie kosmetyki wszystkie lądują w koszu na śmieci, a ja zostaję z siedmioma przyległościami. A strefa wolnocłowa jeszcze przede mną:]
CIĘŻKIE życie. A jakie piękne i LEKKIE, po około 20 godzinach podróży, tu na Okęciu, gdy odbiera Cię kochany sztab silnych osóbek:-* (Kogo całuję, wiedzą zainteresowani:D)

I w takiej sytuacji była Jagoda, gdy Ją odebrałam wczoraj z lotniska, i jak to w naszym (tym, tym, o którym piszę, bo my kilka mamy:D) życiu bywa, byłyśmy ze sobą tylko te kilkanaście godzin, do dzisiejszego poranka, kiedy trzeba nam sie było pożegnać. Ale świat jest mały, w to trzeba wierzyć (kiedy się chce, aby taki był!-bo nie zawsze tak jest - spotkać największego wroga z podstawówki 20 tysięcy km od domu... brrrr) i powtarzać to, co jest tytułem najnowszej notatki na Jagódki blogu: "Don't cry because it's over. Smile because it happened!!" :) O!
********** POLECAM: http://myrtille-jagoda.blogspot.com/ **********

Chętnie napiszę jeszcze o mojej podróży do Kanady. Może przy okazji wymarzonej wycieczki w tamte strony? Taaaak bardzo bym chciała, ale ciiiiii, aby nie zapeszać;-)

Serdecznie pozdrawiam:-)