Sunday, August 23, 2009

Hello Tokyo.

Na pokładzie samolotu do Tokio są głównie Japończycy. Głównie czyli w znakomitej większości. Europejczycy są tym mniej widoczni, że tacy jakby zagubieni. Przytłoczeni ogromną liczbą tych niewielkich (wzrostem) obywateli kraju kwitnącej wiśni. Tak, jestem dopiero mniej więcej nad Uralem, ale już czuję Japonię. Nie pierwszy raz ją czuję, więc mam nadzieję, że nie wyglądam, jak - naprawdę! - większość obcokrajowców, na taką wystraszoną.

Krótki opis obrazu Japończyka i Japonki, który mam przed oczami. Dosłownie. Szczyt elegancji i zadbania. Co 30 minut (matko boska, będzie takich sesji ponad dwadzieścia w trakcie tego 11-sto godzinnego lotu!) wklepywanie w twarz eterycznych olejków odmładzających, nawilżających, wybielających na pewno też, i w ogóle sprawiających, że... stereotyp Japonki taki, że nad-dba o siebie. Niech jej będzie, olejek na całe szczęście eteryczny, więc i ładnie pachnie. Buźka zadbana, a skoro już wzrosk zawiesiłam na głowie, to warto jeszcze napisać o włosach Japończyków. Niby błaha sprawa, ale te włosy wymagają szczególnej uwagi. Te czyli Azjatów. Mają najporządniejsze włosy na świecie. Nie będę się wahać z takim wychwalaniem. Naturalnie mocne, grube, kruczo-czarne, proste. Piękne. A człowiek lubi wbrew naturze. Na szcęście - ich! - niewiele tu jest takich, ale zdarzają się. Farbowanie, odbarwianie, w końcu tlenienie, trwałe loki, czyli jednym słowem osłabianie. Obowiązkowo żelowanie. To specjalność Azjatów. Japończyków, dbających o wygląd, zwłaszcza. Czyli widzimy już Japonkę blondynkę z lokami Paris, utrwalonymi zdradliwym, bo niszczącym, specyfikiem. Z buzią świecącą od olejku na samolotowe zmęczenie.

Elegancja. Nie znam chyba narodu bardziej eleganckiego od Japoczyków. No, może plasują się w miom rankingu ex equo z Francuzami. Francuzkami. Bo od nich zresztą czerpią. Dziesiątki oryginalnych (co ważne w kontekście wszystkich Azjatów i tym samym pozostające w kontraście do właściwie reszty Azjatów, a na pewno tych, których odwiedziłam w te wakacje) toreb marki Louis Vuitton zapełniają schowki przeznaczone na bagaż podręczny. Torby jedynie dopełniają nieskażony błedem obraz eleganckiego ubioru Japończyka, czy Japonki. Wszystkie części garderoby są idealnie do siebie dopasowane. Jak znam firmę i widzę rzucające się w oczy jego logo to jestem pewna, że patrzę na kogoś, kto lubi wydać "na siebie". Jeśli firmy nie rozpoznaję, to też. To Japończycy.

Biżuteria to ważny, a zarazem subtelny element. Subtelny, bo Japonki nie przesadzają, ku uciesze mojego akurat oka, z biżuterią (wyjątek stanowią tzw harajuku girls). W końcu jeden, niewinny, ale nie niepozorny brylant w pierścinku lub naszyjniku wystarczy. W końcu Francuski-wyrocznie mają gust.

Hello Tokyo!

Charakterystyczne...

Jaki właściciel, taki pies. A propos calkiem.

Wyżej niż widać.

A ludzi tłum męczący.


Wata cukrowa też markowa. Hello Kitty :)


Mała gejsza i jej różowa jukata. Jukata to prostsza forma kimona.


Festyny ich spechalność.