Thursday, December 16, 2010

Człowiek Roku to twórca najdłuższej ściany na świecie...

Człowiekiem roku magazynu TIME został Mark Zuckerberg. Ten zaledwie cztery lata ode mnie starszy Amerykanin jest twórcą serwisu Facebook. Serwis, medium społecznościowe, ale też dla wielu drugi świat, konfesjonał, obiekt uzależnienia, miejsce spotkań, sekta, religia? No tak, bo skoro na temat Facebooka odbywają się setki szkoleń, wykładów, seminariów na uczelniach na całym świcie, wreszcie lekcji... Rekolekcji?

Nie trzeba spędzać na Facebooku wiele czasu, żeby stwierdzić, że są tacy, którzy nie mogą obejrzeć filmu, pójść na zakupy, nabyć nowej pary butów, odwiedzić WC (choć inaczej to określają) czy podłubać w nosie, nie anonsując tego na swojej ścianie - z resztą to jest naprawdę najdłuższa ściana na świecie, z którą konkurować może jedynie Wielki Mur Chiński.

To fenomen - wielki introwertyk tworzy tak popularny, najbardziej w historii oczywiście, serwis społecznościowy, którego użytkownikiem jest co 12. osoba na naszej planecie. Tak, tak, profili na Facebooku zarejestrowanych jest już 500 milionów.

Zuckerberg, nie umiejący poradzić sobie z rzeczywistością, znający lepiej realia wirtualnego świata niż realia realiów, w 2004 ukończył uniwersytet Harvard. Geniusz plus świetne wykształcenie to wybuchowa mieszanka. A do tego wielka ambicja - twórca Facebooka aktualnie bardzo intensywnie uczy się języka mandaryńskiego. Jego celem są wizyty w Chinach, które miałyby doprowadzić do zniesienia blokady, którą stosuje się w tym kraju, na takie serwisy internetowe jak Twitter czy Facebook właśnie. Nie oznacza to oczywiście, że nie ma nielegalnych (wg rządu chińskiego oczywiście, bo tak naprawdę nielegalna to powinna być tego typu prewencja) metod na używanie Facebooka w Chinach, sama ją stosowałam (strony typu sansfiltre.fr pozwalają wejść na Facebook, ale i tak wszystkie opcje nie są możliwe, np. nie jest możliwe wgrywanie zdjęć do galerii), a międzynarodowe sieci hoteli takie czary stosują, że na terenie obiektu Facebook działa normalnie. Aby tak było w całym Państwie Środka - tego chce Zuckerberg. I jak mu się to uda, to będzie bogiem.

Pozdrawiam i zapraszam do lektury statystyk dotyczących Facebooka.
http://www.facebook.com/press/info.php?statistics

Thursday, December 9, 2010

LATEST

*
Bardzo mi przykro, że nasz prezydent z prezydentem USA nie mogą tak naprawdę pogadać w cztery oczy. Polecam kursy języka angielskiego, są różne, dla początkujących, zaawansowanych (mowa o poziomie znajomości języka), dla posiadających czas i zapracowanych. Jak prezydent Komorowski. I będzie można sobie w cztery oczy pogadać, a nie w osiem, z czego połowa należy do tłumaczy. Nie od dziś wiadomo, że żeby z obcokrajowcem ubić interes (choćby zniesienie wiz mam na myśli), to lepiej znać jego język. I gdyby to był suahili albo chiński, japoński, grecki - tłyumacze byliby OK (most welcome, chciałoby się rzec), ale to jest tylko angielski. Well, well, well...

*
Wczoraj przechodziłam obok jadłodajni na kampusie głównym Uniwersytetu Warszawskiego. I smród był nieziemski. Ja wiele dziwnych rzeczy gotujących się już widziałam, węże, karaluchy, pająki, kurczaka i krowę też. Toż to perfumy przy tym z wczoraj. "Dziś na obiad chyba jest człowiek" - powiedział jeden z przechodzących studentów. I pewnie miał rację. Do teraz czuję ten "zapach".

*
W tym roku, jak co roku, 24. grudnia na Polsacie obejrzymy amerykański film "Kevin sam w domu". Choć już nas straszyli, że będzie wyjątek tym razem i filmu nie będzie. To tak jakby świąt nie było. Na całe szczęście mają empatię Polacy - nie zostawimy Kevina samego w domu...

*
Mój chłopak leci jutro do Egiptu i to jest sprawa godna pozazdroszczenia.

*
Śnieg paraliżuje Paryż. Shakira nie zaśpiewa - informuje portal TVN24. Dobrze, że nie byłam taka LOCA i nie kupiłam biletu na koncert.

*
W Konkursie PRACA JAK MARZENIE już ponad 1000 osób wzięło udział i teraz musisz to zrobić TY.

Sunday, December 5, 2010

Teraz Wy pokażcie świat... według Was!

Rzadko się zdarza taka oferta pracy. 20 tysięcy złotych miesięcznego wynagrodzenia za podróż życia do zaplanowanych przez siebie zakątków naszej planety. Brzmi jak bajka. Gdyby nie jeden z punktów regulaminu tego projektu (pracownicy firmy i członkowie ich rodzin nie mogą brać udziału), od razu bym się zgłosiła. A co! Do odważnych świat należy, zresztą na razie wygląda to łatwo i miło, jak siedzenie w Internecie wieczorem, przy winie. Trzeba wejść na www.myfinepix.pl, wypełnić kilka rubryk - jak e-mail czy nick, aby założyć swój profil, i wgrać jedno zdjęcie w Konkursie PRACA JAK MARZENIE. Bo kampania ta właśnie taką nazwę ma.

Zdjęcie dowolne, po prostu od teraz będzie miało tytuł W ŚWIAT. Potem kilka etapów, owszem, ale przecież o coś takiego warto powalczyć. Bo wyprawa na Seszele, do Sydney czy Amazonii warta jest całego zamieszania. Zamieszania - tak pomyślą ci, którym się nie chce. Zakładać konta na myfinepix, wgrywać zdjęcia i czekać na kolejne zadania. Nie zdają sobie oni sprawy z tego, że zajmie im to mniej czasu niż Facebook każdego dnia, a będzie całkiem fajnym doświadczeniem, szansą na wykazanie się kreatywnością, pogrzebaniem w przeszłości (chodzi mi o poszukiwanie tych ciekawych zdjęć, zrobionych już kiedyś, gdzieś, które można by teraz światu pokazać), pomyśleniem o przyszłości i pewnych zmianach. Bo praca będzie wymagała zmian w trybie życia. Ale tylko na 3 miesiące, bo tyle potrwa podróż, i - tu kolejna zaleta owej sytuacji - takie doświadczenie wzmacnia, dodaje energii, odwagi, uśmiechu, znajomych, płaczu też (który potem się wspomina najlepiej!!), wiedzy i... każdy znajduje w czymś takim co innego. Tym razem będzie to też dużo pieniędzy. A wad brak. Także proszę sobie jednak zdać sprawę. Obejrzeć film, który jest na youtube ("Praca jak marzenie") i wejść na www.myfinepix.pl. Każdego na to stać. A jak wygra (60 000 pln) to będzie go stać na wiele więcej!

http://www.youtube.com/watch?v=hJ5egcgigA4

Saturday, November 6, 2010

Tragi-teatrzyk to wszystko.

Wydawałoby się, że bezpieczeństwo to nie wszystko, ale wszystko bez bezpieczeństwa to nic. Jednak nie w naszym kraju (właściwie mówię tu o życiu członków najwyższych władz w kraju). W owej sferze jest tak, że bezpieczeństwo to nie wszystko, najważniejsze jest zdanie Kaczyńskiego. Do takich wniosków, moich prywatnych, dochodzę po lekturze raportu "Zapis Śmierci" (ostatni "Wprost", nr 45, 27.11.10), z którą zmierzyłam się parę godzin temu. W tekście omówione są najważniejsze kwestie związane z tragedią w Smoleńsku, która miała miejsce 10. kwietnia. Podstawą do poruszenia tych spraw są powstałe już akta śledztwa smoleńskiego. Moja teza wynika z lektury całego artykułu. Za dużo musiałabym przepisać fragmentów, które pozwalają mi mieć spore wątpliwości co do tego, czy skoro prezydent jest Dowódcą Sił Zbrojnych, to wolno mu wszystko. Zwłaszcza, gdy jego decyzje dotyczą nie tylko jego, ale także 95 innych osób. Tak samo ważnych jak dowódca.
Tylko jeden cytat chcę przytoczyć. "Odszedłem od cywila, ponieważ czułem zagrożenie z powodu coraz mniejszego wyszkolenia załóg i obawiałem się o własne życie". To słowa Lesława P., byłego pilota Tu-154. Doprawdy, nikogo nie ruszyło (kiedyś, kiedy rezygnował) to, że dobry, doświadczony pilot i po prostu bardzo mądry człowiek robi coś takiego z przytoczonych powodów? Nie ruszyło, a szkoda, bo może udałoby się uniknąć tragedii z kwietnia.
Kiedy czytałam "Zapis śmierci", miałam wrażenie, że jestem w "głębokiej", biednej Afryce. Tam też nikt nie przejmuje się stanem samolotów i wyszkolenia ich pilotów. A to Polska właśnie.

Ale nie tylko chodzi mi o samoloty, którymi latają najwyżsi przedstawiciele władz Polski, lecz w ogóle o warunki, w jakich pracują owe persony. W tym samym numerze tygodnika, na stronie 8, czytamy: "(...) Słabość systemu bezpieczeństwa polskiego parlamentu wykazał w marcu tego roku dziennikarz jednego z tabloidów, który wniósł przez okno do sejmu atrapę broni. W efekcie medialnej burzy zabezpieczone zostało tylko to okno."
Parlamentarzyści sami decydują o tym bezpieczeństwie. Cóż, takie bezpieczeństwo, jakie decyzje. Słabiutkie...


www.poranny.pl

Friday, November 5, 2010


Z życia prywatnego :)

Pewnego dnia, jak co dzień zresztą, wracam sobie do domu. A przed domem widzę coś takiego:



I to ma, jak trafnie przypuszczałam, ponad 5 metrów. Tak pomyślałam: mama postanowiła otworzyć nowy biznes... Funeralny. I jedynie kolor tego pojazdu, biały, a nie czarny, pozwolił mi mieć nadzieję, że jest jednak po prostu normalnie. Bo co normalnie ma mama? Ma testować samochody. Jak się okazało, ma nadal. Uf.


Z życia gwiazd :(
Ostatnio Jacyków, o czym dowiedziałam się z programu "Poranny WF", powiedział do Jolanty Rutowicz: "Lachonie kryty papą" i bardzo był z siebie dumny. A ja mogę być jedynie dumna... w cudzysłowie z tego, ile do powiedzenia ma polski show business. I co to jest ten polski show business. Show biz u nas to Jola Rutowicz ("Jolu ręka to tam, gdzie masz tipsy"). I Jacyków, ale tego już nie skomentuję :)

Wednesday, November 3, 2010

Są koreczki i koreczki.

Są koreczki i koreczki...





Ja zdecydowanie wolę te pierwsze. Choć, powiem szczerze, czasem warto zaprzyjaźnić się z tymi drugimi. I na przykład usłyszeć o poranku, spędzonym w samochodzie właśnie, jak w radiu pewna pani daje przepis na szczęśliwe małżeństwo. Otóż, mówi słuchaczom kobieta z 50-letnim stażem pożycia małżeńskiego, najważniejsze w związku są: zaufanie i spokój. Spokój, mówi dalej, to ustępowanie mężowi. Co??? - pytam :) I mam pomysł. Jest wieczór, właśnie opuścili nasz dom goście, którzy przyszli w odwiedziny na dużą kolację. Jest teraz w zlewie dużo brudnych naczyń. "Kochanie, ja Ci ustąpię, naprawdę, zmyj spokojnie."

Wednesday, October 27, 2010

Sprawy szkolne i polityczne trochę.

Dawno nie pisałam, ale szkoła i pewna uroczystość, w której wczoraj brałam udział, zainspirowały mnie do wejścia dzisiaj o poranku na konto na blogger.com.

Szkoła czyli Uniwersytet Warszawski. W zeszłym roku zaczynałam studia prawnicze i pierwsze zajęcia wspominam bardzo źle. Szybko stwierdziłam, że dwóch prowadzących ćwiczenia to niezadowoleni z siebie i ze swojego życia frustraci. Moje przypuszczenia z października się sprawdziły i na pewnych zajęciach na wiosnę jeden z nauczycieli przyznał dumnie, że kobiety lubią, gdy się je bije, a Murzyni powinni mieszkać w Afryce. Także było smutno, oczywiście zawsze wyrażałam swoje niezadowolenie z głoszonych tez. Ale sukcesu długofalowego raczej nie odniosłam. Nie tylko studenci są niewyuczalni.

Coś zupełnie innego spotkało mnie tym razem. Jest "wymagająco", ale i zabawnie, konkretnie, mądrze. Jakby zupełnie inni ludzie. Mamy pasjonata filmów i gier komputerowych. Człowiek ten lubi informację o swoich hobby przemycać między wiadomościami merytorycznymi, dotyczącymi gałęzi prawa, w której się specjalizuje. I tak pewnego razu stwierdził, że gdyby światy: internetowy i realny się przenikały, to on byłby lepszy od pana Pudziana. W pewnej grze nasz doktor zdobył już czarny pas. Z tego co pamiętam, było to co prawda Kung Fu (pan Pudzian z Kung Fu ma raczej niewiele wspólnego), ale to nie jest istotne - czarny pas to czarny pas. I ja serdecznie gratuluję!
Ten sam pan doktor powiedział pewnego razu jeszcze coś mądrego i zabawnego. Tytułem wyjaśnienia, muszę wspomnieć, co to jest USOS. Uniwersytecki System Obsługi Studiów to program internetowy, na którym konto ma każdy pracownik oraz student UW. Tam uczeń układa grafik zajęć, tam wpisuje się mu oceny, informacje o stypendiach, tam wybiera się przedmioty nieobowiązkowe, które chce się wybrać na dany semestr. Bardzo wiele się dzieje na USOS-ie. Aha, najważniejsze dla tej historii - przez USOS zapisujemy się na egzaminy (mówię teraz o ustnych) w sesji. Na przykład; rejestracja na egzamin z Prawa Cywilnego I rusza 30.04 o godzinie 21.00. Egzamin jest ustny, więc wiadomo - można nic nie wiedzieć i zdać, albo wiele wiedzieć (bardzo wiele) i dostać 3-. Wiele zależy od egzaminatora. No i chcąc się zarejestrować studiujemy wpisy na forach dotyczące spraw uniwersyteckich. Taką sprawą jest opis egzaminatora. Są przebiegli studenci, którzy na pana Iksińskiego, w rzeczywistości super łagodnego, wypisują... Jaki to on tyran, nie umiesz cytować kodeksu, nie przechodzisz, nie znasz najmniejszych szczegółów, w książce drobnym maczkiem napisanych, to poprawka. Po co to wszystko? Żeby ten przebiegły na pewno dostał się do pana Iksińskiego, bo wiadomo o 21.00 31.04 system USOS będzie przeładowany, każdy chce mieć trochę łatwiej na egzaminie. Ja sama miałam taką sytuację w zeszłym roku akademickim. Nie czytałam for (choć może właśnie to by mi nie pomogło?) i zapisałam się do egzaminatora takiego, do jakiego jedynie zostały miejsca już parę minut po tej 21.00. Dostałam 3, a umiałam dużo. Wniosek prosty: warto słuchać innych, ale zaufanych, a nie nieznajomych, bo mogą być przebiegli.
A propos for jeszcze, wspomniany doktor opisał zabawny przypadek. Wszedł na grono.net i zaczął czytać. Pewien student spytał, co reszta sądzi o, powiedzmy, dr Kowalskim. I taka odpowiedź padła: "Jest to miły siwy, straszy pan". Doktor ten, jak się okazuje, jest jednym z najmłodszych doktorów na Wydziale Prawa i Administracji, ma niecałe 30 lat i jest brunetem.

Tyle ze spraw uczelnianych.

Byłam wczoraj na świetnej imprezie tygodnika Auto Świat, imprezie tak świetnej jak sam Tytuł oczywiście! Rozdanie "Złotych Kierownic", nagród dla samochodów wybranych przez fanów motoryzacji. Auta podzielone były na kategorie, najwięcej nagród zgarnęło Audi, samochodem, na który padło najwięcej głosów było Audi A1. Uroczystość poprowadziła Joanna Racewicz, a towarzyszył jej na scenie redaktor wydawniczy Auto Świata oraz redaktor naczelny, który już na początku wszystkich rozbawił przeprosinami za te straszne korki, przez które punktualne pojawienie się w klubie Forteca byłoby cudem, a jak wiadomo cuda się nie zdarzają.
Przybyło wiele znanych i lubianych, w jakiś sposób z motoryzacją związanych. Po oficjalnych przemówieniach, rozdaniu nagród, przyszedł czas na skosztowanie pysznych przekąsek i drinków. Naprawdę pysznych. Pewna znajoma mojej mamy, która zabrała mnie tam (dzięki Mamo, było super:)), chciała przekonać jednego nieprzekonanego do tego, na kogo powinno się zagłosować w najbliższych wyborach samorządowych (odbędą się 21.11). Pan Jarosław Kaczyński startować w nich nie będzie, ale jego partia (ogólnie rzecz ujmując) będzie. Pani Ania, znajoma mamy, jest osobą, która Jarosława zna bardzo dobrze. Lecha też znała, od zawsze. Nie lubiła ich. Ale miała swoje powody, takie osobiste, bo wszystkiego tego, o czym opowiem była świadkiem. Otóż, dawno temu, kiedy Jarek znajdował na ulicy w okolicy domu zwłoki kota, zabierał je do domu i robił im sekcje. No czy taki człowiek ma nami rządzić?? Ponadto, Lech i Jarek czasem do szkoły chodzili na zmianę. Byli bardzo podobni, w sumie każdy by tak zrobił. I to by nie było niczym złym, straszne było to, że kiedy Lech dla Jarka zdobył jakąś złą ocenę, ten lał go do nieprzytomności. Wiemy już więc skąd to wszystko (w PiS i między braćmi), czego byliśmy świadkami przez ostatnie lata. Warto dodać, że na Jarosława w ostatnich wyborach w okręgu, gdzie mieszkał z rodzicami, NIKT nie zagłosował. A jak, także dawno temu, jego ojciec, pracując w ogródku czy malując balkon, spadł z drabiny, to całe osiedle się śmiało. Nikt ich nie lubił i teraz się chcą (już tylko Jarosław chce) odegrać.

Pozdrawiam wszystkich moich Czytelników. Cieszę się, że odwiedzacie bloga, niedawno na liczniku wybiło 30 000. To dużo. Dużo zadowala!
Dobrego dnia.

Sunday, October 10, 2010

Weekend w Krakowie.

Zakochałam się. Wiadomo, ale teraz mówię o Krakowie. Co to jest za miasto. Na Kopcu Kraka spokój na co dzień niedościgniony, cudowny, bajkowy, w świetle zachodzącego słońca niezapomniany :)

Kazimierz, dzielnica żydowska, ma atmosferę zupełnie zapomnianego miejsca, w którym dzieje się bardzo dużo, więc to zapomnienie jest pozorne. Ruchliwa harmonia, tak jakby w bramach tych kolorowych kamieniczek szewcy, kupcy i kucharze wciąż zajmowali się swoimi sprawami. Kucharze, zresztą, się zajmują. Pracy mają w bród. Kuchnia żydowska jest przepyszna. Jadłam dziś czulent, czyli pęczak z fasolą i wołowiną. I zgadnijcie co... Mniam! O!

Plac Nowy, Kazimierz

W bramie całej w bluszczu :)






Sukiennice też były... Nie kupiłam matrioszki i teraz żałuję. Dobrze, że to tylko 2,5 h pociągiem. I były też te wszystkie piękne uliczki, odrestaurowane lub nie, z nowymi lub starymi kamienicami.





Na Brackiej wcale deszcz nie padał.

Rynek :)


Wawel to Zamek Królewski. Po tragedii, która miała miejsce 6 miesięcy temu, Wawel "marketingowo" zyskał. Każdy chce zobaczyć to, co wywołało tyle kontrowersji (grób Lecha i Marii Kaczyńskich) oraz to, co sprawiło, że sprawa mogła być kontrowersyjna w ogóle - groby słynnych Polaków, z królami na czele, ale także znanymi politykami czy artystami. Dyskusji, sama ze sobą zresztą, prowadzić nie będę, żal mi tylko Marty Kaczyńskiej, że tak sobie wybrała i teraz na grób rodziców musi jechać parę godzin, a nie np. 10 min. Zapewne zbyt często nie może się przez to z nimi spotkać. Widocznie wystarczy jej fakt, że dziesiątki innych osób codziennie to robią.

Smok wawelski. I słynna o nim historia. Wikipedia tak ją opowiada: "Według starszego przekazu z XII wieku autorstwa Wincentego Kadłubka za rządów króla Kraka w Krakowie pojawił się potwór – smok nazywany "całożercą" (holophagus). Żądał on raz na tydzień ofiary z bydła. Jeżeli mieszkańcy nie dostarczyli mu krowy, zjadał w zamian ludzi. Krak wysłał do zabicia smoka swych dwóch synów (Kraka i Lecha). Nie potrafili jednak pokonać stwora w walce wręcz, więc wymyślili podstęp. Podali mu skórę bydlęcą wypchaną siarką i smok się nią udusił. Następnie bracia poróżnili się o to, kto zwyciężył smoka, i jeden z nich zabił drugiego. Powróciwszy do zamku, [ocalały syn] wytłumaczył ojcu, że to smok zabił jego brata. Gdy został po śmierci Kraka królem, odkryto jego tajemnicę i wygnano z kraju. Jan Długosz w swojej kronice przeniósł bratobójstwo synów Kraka na okres po śmierci ojca, a zabójstwo smoka przypisał samemu władcy."



<3

Saturday, October 2, 2010

Greek Story

Zakinthos to mała malownicza wyspa, leżąca na Morzu Jońskim. Historia jej jako części archipelagu the Ionian Islands jest długa, sięga roku 1500 p.n.e., w ciągu wieków zataczała potężne meandry i związana jest z postacią syna greckiego władcy Dardenusa. Nazwa wyspy wzięła się właśnie od imienia mitologicznego Zakinthosa albo Zakynthosa, wersji pisania nazwy jest wiele, a i tak najbardziej prawidłowo by było napisać w grece, czyli tak: Ζάκυνθος.

Powierzchnia Zakinthos wynosi zaledwie 400 kilometrów kwadratowych. Stolica ma taką samą nazwę jak wyspa, a z architektury przypomina trochę miasta włoskie - co zresztą jest także uwarunkowane historią.

MIASTO ZAKINTHOS


JEST TU (w mieście i na całej wyspie) WIELE POJAZDÓW... ZABYTKOWYCH ;)
FIAT Z POLSKI


Najsłyniejsza budowla w mieście to świątynia świętego Dionizosa, który wpisał się do historii wyspy na tyle wyraźnie, że powstało tu wiele miejsc jego kultu.


Co jeszcze warte podkreślenia to fakt, że kryzys grecki, a właściwie jego przyczyny, są widoczne w mieście wyraźnie. Poniedziałek, południe, gdy cała Europa pracuje, w Zakinthos ludzie gromadnie zbierają się w kawiarniach, barach, miejscowych knajpach, by miło gawędzić przy małej czarnej i słodkich ciastkach. I nie są to turyści, lecz miejscowi. Cóż, pięknie jest leniuchować na Zakinthos, i ja to wiem!

PORT



bottom up, czyli łódka robi psikusa ;)


Dobry marketing wyspy to jej promocja. A wszystko i tak "rozbija" się o pieniądze, jak fale podczas wietrznych dni o skały. Tak na przykład...
Trochę bajek kolorowych trzeba opowiedzieć, żeby produkt sprzedać. Tak więc trudzono się, co by tu zrobić, żeby ta malowniczość wysepki przyciągała turystów z całęj Europy (warto tu wspomnieć, że Czesi to chyba najliczniejsza "kolonia" odwiedzająca Zakinthos!). Wymyślono... Na przykład wrak jakiegoś statku nazwiemy wrakiem szmuglerów, bo to takie ciekawe słówko, którego znaczenie zna niewiele osób, ale brzmi fajnie, kojarzy się z morzem, i jakimiś zawiłymi historiami. Nazwiemy go shipwreck, a potem lawina marketingowa ruszy.
W barach będą serwować drinki błękitne jak laguna, nieopodal której rozbił się kiedyś sławetny dziś statek, przyrządzane na bazie blue curacao, pyszne zresztą :)) Będą koszulki z obrazkiem statku, i kubki, i pocztówki, i wycieczki do niego. Zarówno statkiem, aby popodziwiać go z plaży, jak i autobusowe - dzięki którym uchwycimy widok z klifu, poczujemy na dodatek silny wiatr wiejący w tamtych stronach, podziwiać będziemy ogrom morza otaczającego przylądek, i tak dalej! Tacy to dzielni byli kapitani owego shipwreck...
mama pije shipwrecka :)



wiało bardzo mocno!!





Ale najważniejsze, dla marketingowców oczywiście - Zakintos to będzie (jest) wyspa żółwi. Nieważne, że w miejscu, gdzie rzekomo ma być ich wylęgarnia i najliczniejsze skupisko, jest ich 5, ale tak naprawdę nikt żadnego dawno już nie widział (nie napiszą w przewodniku, że liczba żółwi wynosi 10, bo to zbyt spore minięcie się z prawdą, przecież nikt ich nie spotyka!, nie napiszą 1 - bo to wyspa żółwi, a nie żółwia). Liczy się pomysł. Żółwie w Europie? W Ekwadorze, owszem. Na Gwadelupie oczywiście też, na Malediwach, to potwierdzę!, ale w Morzu Śródziemnym? Tak oto organizowane są wycieczki statkiem ze szklanym dnem, które ma umożliwić oglądanie zwierząt (dziś akurat ich nie ma, o jaka szkoda - i tak codziennie!), na plażę, gdzie rzekomo o świcie się pojawiają wstęp kosztuje 6 Euro od osoby, oczywiście są także w sklepach z pamiątkami liczne gadżety z wizerunkiem zielonych "słodziaków" - a więc tak, jak w przypadku shipwreck: kubki, solniczki i pieprzniczki, obrusy, chustki, czapki bejsbolówki.
GARACAS, plaża żółwi, choć ich brak. Widok za to piękny, morze zachęca do dalekich wycieczek wpław :)




Pomyśli zirytowany turysta, że robią z niego palanta, a tu proszę, nagle, w tymże Garakas, spotykamy pewną wolontariuszkę z Niemiec, która zajmuje się składanymi przez żółwie jajami. Koszyki, w których znajduje jaja, umiejscowione są co prawda 2 metry od leżaków i parasoli, przeznaczonych dla licznie przybywających tu turystów, ale takie życie - business is business. Co prawda, jak mówi wolontariuszka, żadne z jaj się nie uratowało, ale ktoś, a raczej na pewno coś, je do tej dziury kiedyś włożyło... Zabawna historia, z jajami chciałoby się rzec.


Tak więc żółwia widziałam najprędzej w takiej postaci:



Ale za to kóz, świń i kur mnóstwo. Śmiesznie, jak taka farma mieści się zaraz obok tawerny. Wiesz co jesz. Też fajnie.









Jednak zdecydowanie moim faworytem wśród spotkanych zwierząt był kot.

Kot hotelowy. Nawzałam go Fred i bardzo się z nim zaprzyjaźniłam. Zwątpiłam jedynie, kiedy na kolacji (nieraz nam towarzyszył) przyniosłam mu rybę w cieście ze szwedzkiego stołu (wyobrażacie sobie większy rarytas dla kota??), a on jej nie zjadł. Dba o linię. Moris, bierz przykład!!

Z FREDEM

FRED PIJE WODĘ Z POPIELNICZKI, W NASZYM POKOJU, 807, HOTEL THE BAY, KTÓRY BĘDĘ BARDZO MIŁO WSPOMINAĆ <3




Miejscowość, w której my spędziłyśmy dwa piękne tygodnie to Vasilikos. Z dala od Laganas. Laganas to najsłynniejszy kurort wyspy. Atmosfera jak w Rimini (chyba, bo nie byłam, ale wiele złego słyszałam). Wąska plaża, niezbyt czysta, zaraz przy promenadzie i wielkim parkingu, miejscowość to głośna, jest w niej oczywiście McDonald's, Subway, knajpa chińska, indyjska, stołówka z hamburgerami i trochę Hawajów. Czyli Waikiki Club :) Mydło i powidło, głośno i mało wypoczynkowo. Jak dla mnie.
Przed sklepem z pamiątkami. Gołą pupę zawsze sprzedasz.




Skład quadów, czyli bardzo popularnych na wyspie pojazdów, choć pustyni tam brak...

A propos wypożyczalni, to z usług jednej, ale samochodowej, skorzystałyśmy. Błękitny Fiat Grande Punto dzielnie spisywał się na górzystych, stromych i wąskich drogach wyspy, czym zasłużył sobie na taki widok;) Keri Beach.




A wracając do pokoju 807, widoki z łóżka będę wspominać!




W Vasilikos, wiosce, gdzie mieści się "nasz" hotel, odwrotnie niż to ma miejsce w Laganas, plaża jest piękna, szeroka, piaszczysta, o poranku aż się świeci. To na niej spędzałyśmy po 9 godzin dziennie. Z przerwami na pływanie w świetnym morzu, oczywiście.



To były piękne dwa tygodnie, spędzone ze świetnym kompanem czyli moją mamą, podczas których przede wszystkim bardzo wypoczęłam, wypływałam się, wygrzałam (trudno było wczoraj wracać do Polski, gdzie chłód sięgał 6*C, jeśli jeszcze pół tego dnia spędziłam na gorącym piasku w Grecji) oraz skosztowałam delicji lokalnej kuchni (i moim faworytem pozostaje, w Grecji byłam już szósty raz, sos tzatziki, choć oryginalne przepisy na ten przysmak mówią o sześciu ząbkach czosnku na półtorej szklanki jogurtu, i to mnie przeraża!). Krótko mówiąc - cieszyłam się życiem :)
Takie są kolory Zakintos: