Sunday, February 28, 2010

oznacz się

. Upraszczamy skomplikowany świat

Kiedyś, aby pokazać uczucie niepewności artysta brał wielką sztalugę, płótno, paletę farb i już po roku miał... połowę swojego dzieła, może znał już tytuł, np. Zagubiona. Malował zamyśloną kobietę ubraną w szaty koloru nijakiego (np. szarego), stojącą trochę w słońcu, trochę w cieniu. A teraz wygląda to tak:

?!?! może

po lewej stronie zaś jest
??? nie wiem

a po prawej jest
!!!! wiem


A gdy być zaczyna to już
A gdy być jest to jeszcze
A gdy być przestaje to już


Nie mówmy o ludziach,
mówmy do ludzi,
nie decydujmy o nich bez nich




samotność? 111111111111111111111111111111111111111111111111
przypadek? 287960134645372819095647127689097912657434653217

z serii 'kukuryku hokus pokus' ... koniec gry teraz ty

NIE SPODZIEWAJ SIĘ, ŻE WCHODZĄC DO PAŁACU SZTUKI BĘDZIESZ PIĘKNIEJSZY



z moich notatek, z Centrum Sztuki Współczesnej

Wednesday, February 24, 2010

Muszę stwierdzić, że się nie zgadzam z Tymi, którzy twierdzą, że mamy globalne ocieplenie. Od wielkiej litery o Nich piszę, bo to na pewno mądrzy ludzie, studiujący opasłe książki, czytający z gwiazd (każdy by tak chciał), czyniący bardzo skomplikowane wnioski na skomplikowanych podstawach. Ale ja jestem ostrożna i nie wierzę. Bardzo bym chciała, ale się nie da. Zima była taka, że z dachu mi się leje (i to bardzo wkurzające zjawisko), ciarki mnie przechodzą, jak wspominam ten przeszywający mróz styczniowy, ponadto robi mi się niedobrze - tak jak wtedy kiedy zamarzam na pięciominutowym spacerze z Morisem (i nie chciałabym, żeby moje tu snute wnioski były prawdziwe, bo w takim razie za rok miałoby być jeszcze zimniej? Wyjadę do Afryki, obiecuję!), wszyscy mówią o jednym: że zamarzają, a kierowców wkopanych w ...zimę?, śnieg?... obserwowaliśmy co krok. Zdecydowanie globalne oziębienie, zdecydowanie. Bardzo chciałabym się mylić.

Na stronie azjanews.pl czytam:
Polacy udający się w najbliższych dniach do stolicy Tajlandii - Bangkoku, powinni zachować szczególną ostrożność w związku z niestabilną sytuacją polityczną w tym kraju - ostrzega ambasada RP w Królestwie Tajlandii.

I myślą sobie tak: demonstracje, demonstracjami, turystom nic nie zrobią w tym wypadku, bo NIBY turyści są głównym źródłem utrzymania wielu Tajów. Niby, a nie naprawdę, bo, co jest naprawdę niebezpieczne (przynajmniej dla psychiki ludzkiej), ma miejsce codziennie w całym Bangkoku, a nie tylko w okolicach budynków rządowych. Pisałam o tym już z samej Tajlandii, ale powtórzę, Tajowie to chciwe kłamczuchy nie mające krzty godności, żerujące na turystach. O! Generalizuję, ale dotyczy to zapewne 80 procent Tajów, z którymi ja miałam w Bangkoku do czynienia. A dodam, że prostytutki na mnie nawet patrzyły tak, że mam wrażenie, że im naprawdę wszystko jedno z kim, byle było.

Cios dla Japończyków. Dla wielbicieli tuńczyków, sushi, sashimi.
Tuńczykowi grozi zagłada ze względu nas popularność, jaką cieszy się w Japonii. W formie sushi albo sashimi zjada się tam 80 proc. światowych połowów tych szlachetnych ryb, a cena za sztukę przekracza czasem 100 tys. euro - nieporównanie więcej niż za inne gatunki tuńczyka popularne na całym świecie. Intratny eksport do Japonii na dużą skalę doprowadził do dramatycznego przełowienia. Od 1957 roku światowe zasoby tuńczyków błękitnopłetwych spadły o 75 proc. - alarmują obrońcy środowiska.

To prawda, cały Oean Indyjski jest "obstawiony" przez statki z Japonii, łowiące tuńczyki właśnie. Gdy myślę o japońskim stylu bycia przychodzą mi na myśl skrajne spostrzeżenia. Z jednej strony segregacja śmieci, porządek na ulicach (nie czujcie tu nawet trochę ironii, uwielbiam to i tęknie!), ale z drugiej strony... W Europie tak bardzo dba się o to, żeby nie korzystać z foliowych toreb, najlepsze dla środowiska są te papierowe, używane parokrotnie. W Japonii nie zetknęłam się z czymś takim, foliowe torebki używane są na potęgę. Bo tak wygodniej. Ulice też po prostu wygodniej mieć czyste. A tuńczyki? Smaczne są...

Szkoda wielka, że w czterdziestomilionowym kraju są tylko dwie osoby, z których na Igrzyskach możemy być dumnie. Ale też radość wielka, że tacy są w ogóle. Już nie narzekam, ale niedosyt pozostaje.



tvn24.pl

Saturday, February 13, 2010

Służba zdrowia: miłe zaskoczenie

Długo nie pisałam, ale mam usprawiedliwienie. Zdrowie. Czasem mamy na nie wpływ. Mamy, mamy. Niech palacze się nie dziwią, że nie mają kondycji, a za to szarą cerę, niech pracoholicy się nie dziwią, że tyją, ale się ciągle stresują, niech chodzący po mrozie bez czapki się nie dziwią, że kichają, gdy na ferie jechać czas.

Czas wracać do tytułu tej notatki. Dlaczego miłe zaskoczenie? Bo oglądam telewizję. Szczególnie nie choruję. I wierzę dziennikarzom. Źle ze mną. Powinnam trochę pogadać z normalnymi ludźmi, bo, kurczę, nie ma tematu Służby Zdrowia na Facebooku. Chyba. Jednak trudno mieć inny obraz obsługi o polskich przychodniach czy szpitalach, skoro jego budulcem są jedynie materiały w programach informacyjnych. No i ja Wam powiem, że figa z makiem. Coraz mniej lubię generalizować. Świat taki jest, że łatwiej wszystko wrzucić do jednego wora. A ten akurat wór jest dziurawy i przez dziurę przecieka oddział chirurgiczny w szpitalu im. Orłowskiego w Warszawie (to chyba Ten: http://pl.wikipedia.org/wiki/W%C5%82adys%C5%82aw_Or%C5%82owski_%28lekarz%29 - przepraszam za notatkę z Wikipedii, ale ...zaraz wyjaśnię).

Trafiłam tam we wtorek rano. Miło było, choć bolało okropnie. Przebadali mnie na wszystkie strony, dając mi zaoszczędzić, bo prywatnie każde takie badanie to "stówa", a czekać żal (a może się nie czeka, tylko tak się mówi?). Lekarzy obowiązek sprawdzić, co się dzieje, że t a k boli, ale lekarze niesłychanie mili, jeden chciał chyba w bardzo oryginalny sposób odwrócić moja uwagę od bólu już coraz większego, szokując. Otóż, żyjemy sami do pięćdziesiątki tylko, a potem to już tylko dzięki lekom. A mądry był, cholera. No więc chce im się, mają podejście, choć ciągłe pytania, o to, czy na pewno nie jestem w ciąży były irytujące, doprawdy!

Wyrostek. Nareszcie diagnoza. Chirurg nie był stereotypowy, czyli nożem kucharskim najchętniej szybko tnący co trzeba, a nitką krawca potem zaszywający szybko, bo kolejka długa potrzebujących na łóżko chirurgiczne natychmiast. Nie. Zrozumiał, dlaczego tak chcę, aby operacja była laparoskopowa, i była. Na parę dni po, to, co widzę, gdy patrzę będąc łazience w lustro na wysokości talii nie zachwyca, ale wiem jednak, że mogło być gorzej, a będzie lepiej.

Panie pielęgniarki cud miód, mają humor i wielkie serce.

Także tak. Nie zawsze mamy wpływ na zdrowie, ale jeśli mają na nie lekarze ze szpitala Orłowskiego (i wierzę, że nie jest to jednak wyjątek, potwierdzający regułę, a przypadków takich więcej, dużo, jest) to nie dadzą Ci się zawieść na tzw polskiej służbie zdrowia. Zawsze źle kojarzonej, a to błąd.

Uwielbiam ten niedzielny poranek, piszę, oglądając "Dzień Dobry TVN", piję pyszną kawę. Ach, takim zawstydzonym minusem opisywanego szpitala był kleik, który - ponieważ nie miałam pojęcia, jakiej jest konsystencji owy przysmak - wylałam na siebie natychmiast po otwarciu brązowej puszki i tak skończyła się moja przygoda z dietą zaleconą w szpitalu. Zawsze jadłam na przekór.

Tylko wkurza mnie, że nie mogę się zginać (i sprzątnąć ziemi z kwiatka, który się przewrócił, a - cóż - szybko przyzwyczaiłam się do hermetycznego porządku), zbyt szybko chodzić, więc notorycznie nie zdążam do dzwoniącego telefonu, a notatka o Orłowskim nie jest z Encyklopedii PWN. Wstawać mi się nie chce, rozleniwiłam się, i do poniedziałku stan utrzymać zamierzam.

A powrót ze szpitala wczoraj, po prostu jak z urodzin z McDonaldzie, podsumował ten mój tu wywód. Zanim go napisałam, nieźle. I cały pobyt. Choć ból był niewyobrażalny, to nic lub kolej rzeczy. Słoneczko trzyma się świetnie i świeci do teraz, choć szaro na zewnątrz. E tam. Dzięki wielkie!