Wednesday, October 27, 2010

Sprawy szkolne i polityczne trochę.

Dawno nie pisałam, ale szkoła i pewna uroczystość, w której wczoraj brałam udział, zainspirowały mnie do wejścia dzisiaj o poranku na konto na blogger.com.

Szkoła czyli Uniwersytet Warszawski. W zeszłym roku zaczynałam studia prawnicze i pierwsze zajęcia wspominam bardzo źle. Szybko stwierdziłam, że dwóch prowadzących ćwiczenia to niezadowoleni z siebie i ze swojego życia frustraci. Moje przypuszczenia z października się sprawdziły i na pewnych zajęciach na wiosnę jeden z nauczycieli przyznał dumnie, że kobiety lubią, gdy się je bije, a Murzyni powinni mieszkać w Afryce. Także było smutno, oczywiście zawsze wyrażałam swoje niezadowolenie z głoszonych tez. Ale sukcesu długofalowego raczej nie odniosłam. Nie tylko studenci są niewyuczalni.

Coś zupełnie innego spotkało mnie tym razem. Jest "wymagająco", ale i zabawnie, konkretnie, mądrze. Jakby zupełnie inni ludzie. Mamy pasjonata filmów i gier komputerowych. Człowiek ten lubi informację o swoich hobby przemycać między wiadomościami merytorycznymi, dotyczącymi gałęzi prawa, w której się specjalizuje. I tak pewnego razu stwierdził, że gdyby światy: internetowy i realny się przenikały, to on byłby lepszy od pana Pudziana. W pewnej grze nasz doktor zdobył już czarny pas. Z tego co pamiętam, było to co prawda Kung Fu (pan Pudzian z Kung Fu ma raczej niewiele wspólnego), ale to nie jest istotne - czarny pas to czarny pas. I ja serdecznie gratuluję!
Ten sam pan doktor powiedział pewnego razu jeszcze coś mądrego i zabawnego. Tytułem wyjaśnienia, muszę wspomnieć, co to jest USOS. Uniwersytecki System Obsługi Studiów to program internetowy, na którym konto ma każdy pracownik oraz student UW. Tam uczeń układa grafik zajęć, tam wpisuje się mu oceny, informacje o stypendiach, tam wybiera się przedmioty nieobowiązkowe, które chce się wybrać na dany semestr. Bardzo wiele się dzieje na USOS-ie. Aha, najważniejsze dla tej historii - przez USOS zapisujemy się na egzaminy (mówię teraz o ustnych) w sesji. Na przykład; rejestracja na egzamin z Prawa Cywilnego I rusza 30.04 o godzinie 21.00. Egzamin jest ustny, więc wiadomo - można nic nie wiedzieć i zdać, albo wiele wiedzieć (bardzo wiele) i dostać 3-. Wiele zależy od egzaminatora. No i chcąc się zarejestrować studiujemy wpisy na forach dotyczące spraw uniwersyteckich. Taką sprawą jest opis egzaminatora. Są przebiegli studenci, którzy na pana Iksińskiego, w rzeczywistości super łagodnego, wypisują... Jaki to on tyran, nie umiesz cytować kodeksu, nie przechodzisz, nie znasz najmniejszych szczegółów, w książce drobnym maczkiem napisanych, to poprawka. Po co to wszystko? Żeby ten przebiegły na pewno dostał się do pana Iksińskiego, bo wiadomo o 21.00 31.04 system USOS będzie przeładowany, każdy chce mieć trochę łatwiej na egzaminie. Ja sama miałam taką sytuację w zeszłym roku akademickim. Nie czytałam for (choć może właśnie to by mi nie pomogło?) i zapisałam się do egzaminatora takiego, do jakiego jedynie zostały miejsca już parę minut po tej 21.00. Dostałam 3, a umiałam dużo. Wniosek prosty: warto słuchać innych, ale zaufanych, a nie nieznajomych, bo mogą być przebiegli.
A propos for jeszcze, wspomniany doktor opisał zabawny przypadek. Wszedł na grono.net i zaczął czytać. Pewien student spytał, co reszta sądzi o, powiedzmy, dr Kowalskim. I taka odpowiedź padła: "Jest to miły siwy, straszy pan". Doktor ten, jak się okazuje, jest jednym z najmłodszych doktorów na Wydziale Prawa i Administracji, ma niecałe 30 lat i jest brunetem.

Tyle ze spraw uczelnianych.

Byłam wczoraj na świetnej imprezie tygodnika Auto Świat, imprezie tak świetnej jak sam Tytuł oczywiście! Rozdanie "Złotych Kierownic", nagród dla samochodów wybranych przez fanów motoryzacji. Auta podzielone były na kategorie, najwięcej nagród zgarnęło Audi, samochodem, na który padło najwięcej głosów było Audi A1. Uroczystość poprowadziła Joanna Racewicz, a towarzyszył jej na scenie redaktor wydawniczy Auto Świata oraz redaktor naczelny, który już na początku wszystkich rozbawił przeprosinami za te straszne korki, przez które punktualne pojawienie się w klubie Forteca byłoby cudem, a jak wiadomo cuda się nie zdarzają.
Przybyło wiele znanych i lubianych, w jakiś sposób z motoryzacją związanych. Po oficjalnych przemówieniach, rozdaniu nagród, przyszedł czas na skosztowanie pysznych przekąsek i drinków. Naprawdę pysznych. Pewna znajoma mojej mamy, która zabrała mnie tam (dzięki Mamo, było super:)), chciała przekonać jednego nieprzekonanego do tego, na kogo powinno się zagłosować w najbliższych wyborach samorządowych (odbędą się 21.11). Pan Jarosław Kaczyński startować w nich nie będzie, ale jego partia (ogólnie rzecz ujmując) będzie. Pani Ania, znajoma mamy, jest osobą, która Jarosława zna bardzo dobrze. Lecha też znała, od zawsze. Nie lubiła ich. Ale miała swoje powody, takie osobiste, bo wszystkiego tego, o czym opowiem była świadkiem. Otóż, dawno temu, kiedy Jarek znajdował na ulicy w okolicy domu zwłoki kota, zabierał je do domu i robił im sekcje. No czy taki człowiek ma nami rządzić?? Ponadto, Lech i Jarek czasem do szkoły chodzili na zmianę. Byli bardzo podobni, w sumie każdy by tak zrobił. I to by nie było niczym złym, straszne było to, że kiedy Lech dla Jarka zdobył jakąś złą ocenę, ten lał go do nieprzytomności. Wiemy już więc skąd to wszystko (w PiS i między braćmi), czego byliśmy świadkami przez ostatnie lata. Warto dodać, że na Jarosława w ostatnich wyborach w okręgu, gdzie mieszkał z rodzicami, NIKT nie zagłosował. A jak, także dawno temu, jego ojciec, pracując w ogródku czy malując balkon, spadł z drabiny, to całe osiedle się śmiało. Nikt ich nie lubił i teraz się chcą (już tylko Jarosław chce) odegrać.

Pozdrawiam wszystkich moich Czytelników. Cieszę się, że odwiedzacie bloga, niedawno na liczniku wybiło 30 000. To dużo. Dużo zadowala!
Dobrego dnia.

Sunday, October 10, 2010

Weekend w Krakowie.

Zakochałam się. Wiadomo, ale teraz mówię o Krakowie. Co to jest za miasto. Na Kopcu Kraka spokój na co dzień niedościgniony, cudowny, bajkowy, w świetle zachodzącego słońca niezapomniany :)

Kazimierz, dzielnica żydowska, ma atmosferę zupełnie zapomnianego miejsca, w którym dzieje się bardzo dużo, więc to zapomnienie jest pozorne. Ruchliwa harmonia, tak jakby w bramach tych kolorowych kamieniczek szewcy, kupcy i kucharze wciąż zajmowali się swoimi sprawami. Kucharze, zresztą, się zajmują. Pracy mają w bród. Kuchnia żydowska jest przepyszna. Jadłam dziś czulent, czyli pęczak z fasolą i wołowiną. I zgadnijcie co... Mniam! O!

Plac Nowy, Kazimierz

W bramie całej w bluszczu :)






Sukiennice też były... Nie kupiłam matrioszki i teraz żałuję. Dobrze, że to tylko 2,5 h pociągiem. I były też te wszystkie piękne uliczki, odrestaurowane lub nie, z nowymi lub starymi kamienicami.





Na Brackiej wcale deszcz nie padał.

Rynek :)


Wawel to Zamek Królewski. Po tragedii, która miała miejsce 6 miesięcy temu, Wawel "marketingowo" zyskał. Każdy chce zobaczyć to, co wywołało tyle kontrowersji (grób Lecha i Marii Kaczyńskich) oraz to, co sprawiło, że sprawa mogła być kontrowersyjna w ogóle - groby słynnych Polaków, z królami na czele, ale także znanymi politykami czy artystami. Dyskusji, sama ze sobą zresztą, prowadzić nie będę, żal mi tylko Marty Kaczyńskiej, że tak sobie wybrała i teraz na grób rodziców musi jechać parę godzin, a nie np. 10 min. Zapewne zbyt często nie może się przez to z nimi spotkać. Widocznie wystarczy jej fakt, że dziesiątki innych osób codziennie to robią.

Smok wawelski. I słynna o nim historia. Wikipedia tak ją opowiada: "Według starszego przekazu z XII wieku autorstwa Wincentego Kadłubka za rządów króla Kraka w Krakowie pojawił się potwór – smok nazywany "całożercą" (holophagus). Żądał on raz na tydzień ofiary z bydła. Jeżeli mieszkańcy nie dostarczyli mu krowy, zjadał w zamian ludzi. Krak wysłał do zabicia smoka swych dwóch synów (Kraka i Lecha). Nie potrafili jednak pokonać stwora w walce wręcz, więc wymyślili podstęp. Podali mu skórę bydlęcą wypchaną siarką i smok się nią udusił. Następnie bracia poróżnili się o to, kto zwyciężył smoka, i jeden z nich zabił drugiego. Powróciwszy do zamku, [ocalały syn] wytłumaczył ojcu, że to smok zabił jego brata. Gdy został po śmierci Kraka królem, odkryto jego tajemnicę i wygnano z kraju. Jan Długosz w swojej kronice przeniósł bratobójstwo synów Kraka na okres po śmierci ojca, a zabójstwo smoka przypisał samemu władcy."



<3

Saturday, October 2, 2010

Greek Story

Zakinthos to mała malownicza wyspa, leżąca na Morzu Jońskim. Historia jej jako części archipelagu the Ionian Islands jest długa, sięga roku 1500 p.n.e., w ciągu wieków zataczała potężne meandry i związana jest z postacią syna greckiego władcy Dardenusa. Nazwa wyspy wzięła się właśnie od imienia mitologicznego Zakinthosa albo Zakynthosa, wersji pisania nazwy jest wiele, a i tak najbardziej prawidłowo by było napisać w grece, czyli tak: Ζάκυνθος.

Powierzchnia Zakinthos wynosi zaledwie 400 kilometrów kwadratowych. Stolica ma taką samą nazwę jak wyspa, a z architektury przypomina trochę miasta włoskie - co zresztą jest także uwarunkowane historią.

MIASTO ZAKINTHOS


JEST TU (w mieście i na całej wyspie) WIELE POJAZDÓW... ZABYTKOWYCH ;)
FIAT Z POLSKI


Najsłyniejsza budowla w mieście to świątynia świętego Dionizosa, który wpisał się do historii wyspy na tyle wyraźnie, że powstało tu wiele miejsc jego kultu.


Co jeszcze warte podkreślenia to fakt, że kryzys grecki, a właściwie jego przyczyny, są widoczne w mieście wyraźnie. Poniedziałek, południe, gdy cała Europa pracuje, w Zakinthos ludzie gromadnie zbierają się w kawiarniach, barach, miejscowych knajpach, by miło gawędzić przy małej czarnej i słodkich ciastkach. I nie są to turyści, lecz miejscowi. Cóż, pięknie jest leniuchować na Zakinthos, i ja to wiem!

PORT



bottom up, czyli łódka robi psikusa ;)


Dobry marketing wyspy to jej promocja. A wszystko i tak "rozbija" się o pieniądze, jak fale podczas wietrznych dni o skały. Tak na przykład...
Trochę bajek kolorowych trzeba opowiedzieć, żeby produkt sprzedać. Tak więc trudzono się, co by tu zrobić, żeby ta malowniczość wysepki przyciągała turystów z całęj Europy (warto tu wspomnieć, że Czesi to chyba najliczniejsza "kolonia" odwiedzająca Zakinthos!). Wymyślono... Na przykład wrak jakiegoś statku nazwiemy wrakiem szmuglerów, bo to takie ciekawe słówko, którego znaczenie zna niewiele osób, ale brzmi fajnie, kojarzy się z morzem, i jakimiś zawiłymi historiami. Nazwiemy go shipwreck, a potem lawina marketingowa ruszy.
W barach będą serwować drinki błękitne jak laguna, nieopodal której rozbił się kiedyś sławetny dziś statek, przyrządzane na bazie blue curacao, pyszne zresztą :)) Będą koszulki z obrazkiem statku, i kubki, i pocztówki, i wycieczki do niego. Zarówno statkiem, aby popodziwiać go z plaży, jak i autobusowe - dzięki którym uchwycimy widok z klifu, poczujemy na dodatek silny wiatr wiejący w tamtych stronach, podziwiać będziemy ogrom morza otaczającego przylądek, i tak dalej! Tacy to dzielni byli kapitani owego shipwreck...
mama pije shipwrecka :)



wiało bardzo mocno!!





Ale najważniejsze, dla marketingowców oczywiście - Zakintos to będzie (jest) wyspa żółwi. Nieważne, że w miejscu, gdzie rzekomo ma być ich wylęgarnia i najliczniejsze skupisko, jest ich 5, ale tak naprawdę nikt żadnego dawno już nie widział (nie napiszą w przewodniku, że liczba żółwi wynosi 10, bo to zbyt spore minięcie się z prawdą, przecież nikt ich nie spotyka!, nie napiszą 1 - bo to wyspa żółwi, a nie żółwia). Liczy się pomysł. Żółwie w Europie? W Ekwadorze, owszem. Na Gwadelupie oczywiście też, na Malediwach, to potwierdzę!, ale w Morzu Śródziemnym? Tak oto organizowane są wycieczki statkiem ze szklanym dnem, które ma umożliwić oglądanie zwierząt (dziś akurat ich nie ma, o jaka szkoda - i tak codziennie!), na plażę, gdzie rzekomo o świcie się pojawiają wstęp kosztuje 6 Euro od osoby, oczywiście są także w sklepach z pamiątkami liczne gadżety z wizerunkiem zielonych "słodziaków" - a więc tak, jak w przypadku shipwreck: kubki, solniczki i pieprzniczki, obrusy, chustki, czapki bejsbolówki.
GARACAS, plaża żółwi, choć ich brak. Widok za to piękny, morze zachęca do dalekich wycieczek wpław :)




Pomyśli zirytowany turysta, że robią z niego palanta, a tu proszę, nagle, w tymże Garakas, spotykamy pewną wolontariuszkę z Niemiec, która zajmuje się składanymi przez żółwie jajami. Koszyki, w których znajduje jaja, umiejscowione są co prawda 2 metry od leżaków i parasoli, przeznaczonych dla licznie przybywających tu turystów, ale takie życie - business is business. Co prawda, jak mówi wolontariuszka, żadne z jaj się nie uratowało, ale ktoś, a raczej na pewno coś, je do tej dziury kiedyś włożyło... Zabawna historia, z jajami chciałoby się rzec.


Tak więc żółwia widziałam najprędzej w takiej postaci:



Ale za to kóz, świń i kur mnóstwo. Śmiesznie, jak taka farma mieści się zaraz obok tawerny. Wiesz co jesz. Też fajnie.









Jednak zdecydowanie moim faworytem wśród spotkanych zwierząt był kot.

Kot hotelowy. Nawzałam go Fred i bardzo się z nim zaprzyjaźniłam. Zwątpiłam jedynie, kiedy na kolacji (nieraz nam towarzyszył) przyniosłam mu rybę w cieście ze szwedzkiego stołu (wyobrażacie sobie większy rarytas dla kota??), a on jej nie zjadł. Dba o linię. Moris, bierz przykład!!

Z FREDEM

FRED PIJE WODĘ Z POPIELNICZKI, W NASZYM POKOJU, 807, HOTEL THE BAY, KTÓRY BĘDĘ BARDZO MIŁO WSPOMINAĆ <3




Miejscowość, w której my spędziłyśmy dwa piękne tygodnie to Vasilikos. Z dala od Laganas. Laganas to najsłynniejszy kurort wyspy. Atmosfera jak w Rimini (chyba, bo nie byłam, ale wiele złego słyszałam). Wąska plaża, niezbyt czysta, zaraz przy promenadzie i wielkim parkingu, miejscowość to głośna, jest w niej oczywiście McDonald's, Subway, knajpa chińska, indyjska, stołówka z hamburgerami i trochę Hawajów. Czyli Waikiki Club :) Mydło i powidło, głośno i mało wypoczynkowo. Jak dla mnie.
Przed sklepem z pamiątkami. Gołą pupę zawsze sprzedasz.




Skład quadów, czyli bardzo popularnych na wyspie pojazdów, choć pustyni tam brak...

A propos wypożyczalni, to z usług jednej, ale samochodowej, skorzystałyśmy. Błękitny Fiat Grande Punto dzielnie spisywał się na górzystych, stromych i wąskich drogach wyspy, czym zasłużył sobie na taki widok;) Keri Beach.




A wracając do pokoju 807, widoki z łóżka będę wspominać!




W Vasilikos, wiosce, gdzie mieści się "nasz" hotel, odwrotnie niż to ma miejsce w Laganas, plaża jest piękna, szeroka, piaszczysta, o poranku aż się świeci. To na niej spędzałyśmy po 9 godzin dziennie. Z przerwami na pływanie w świetnym morzu, oczywiście.



To były piękne dwa tygodnie, spędzone ze świetnym kompanem czyli moją mamą, podczas których przede wszystkim bardzo wypoczęłam, wypływałam się, wygrzałam (trudno było wczoraj wracać do Polski, gdzie chłód sięgał 6*C, jeśli jeszcze pół tego dnia spędziłam na gorącym piasku w Grecji) oraz skosztowałam delicji lokalnej kuchni (i moim faworytem pozostaje, w Grecji byłam już szósty raz, sos tzatziki, choć oryginalne przepisy na ten przysmak mówią o sześciu ząbkach czosnku na półtorej szklanki jogurtu, i to mnie przeraża!). Krótko mówiąc - cieszyłam się życiem :)
Takie są kolory Zakintos: