Wednesday, July 27, 2011

Mieszane uczucia.

Fajnie. Jestem trochę jak Wodianowa, o której czytam w ostatnim numerze znanego miesięcznika. Też zakupy ubraniowe traktuję raczej jako inwestycję niż rozrywkę. Rozrywkę? To już na pewno nie. Przecież to trzeba szybko załatwić, nie oglądać się za bardzo, bo i tak prawdy się nie dowiesz, patrząc w te lustra wyszczuplające w przymierzalniach, i wracać do domu. I na przykład obejrzeć "Seks w wielkim mieście", i dowiedzieć się, że Samantha, SAMANTHA, kochająca facetów, jest jednak lesbijką. Przynajmniej przez parę odcinków. Ona, to jasne, kocha seks po prostu i podchodzi do sprawy przedmiotowo.

W weekend byłam w Jastarni. Wieki nie odwiedzałam półwyspu helskiego, ale to nic. Barki typu Marta jak stały, tak stoją. Morze cudownie szumi jak szumiało. Ryba w smażalni droga, lecz niepowtarzalna. Pogody nie ma, a w naszej odjazdowej kwaterce ściany wykonano z kartonu. Za to śniadania z Zuzią najlepsze. Serek wiejski, bułeczka ciepła jeszcze, ogórki małosolne i neska trzy w jednym. W ogóle te nasze wiejskie sklepy ogólnospożywcze, w których jest wszystko - Zuzia masz racje, niech nam świat zazdrości.

Fujifilm SurfCup. Wiatr zawiódł, ale na kolorowe żagle popatrzeć było miło. Zuzi gratulujemy wyniku i białego aparatu z indeksem 30 dla eXtremalnych Profesjonalistów.





Najgorzej włączyć telewizor. Zbrodnia przeciwko ludzkości - w bardzo liberalnej (no właśnie...) Norwegii. Śmierć ikony popu XXI wieku - zaćpała się, zapiła i bóg wie co jeszcze. Polska tonie. Pociąg zabija trzy osoby, wbijając się w dom postawiony obok torów. 10 lat temu zdarzyła się katastrofa w Nowym Jorku i boimy się spekulacji na temat tego, co będzie 11. września, za półtora miesiąca.

Saturday, July 2, 2011

Bangkok w Warszawie - NOODLE W PUDLE: wielkie otwarcie!

Właśnie wróciłam z otwarcia kolejnej knajpki sieci Noodle w pudle. RESTARURACJA MIEŚCI SIĘ W CENTRUM HANDLOWYM SKOROSZE W URSUSIE. Prowadzi ją moja dobra znajoma Nina Biaduń. Noodle w pudle to zgrabny pojemniczek wypełniony tajskimi pysznościami - makaronem z sosem, "konkretem" i dodatkiem. A oto co się kryje pod tymi składnikami. Noodle to wyboru: udon (oryginalnie z Chin, zadomowił się m.in. w kuchni japońskiej i tajskiej), ryżowe, mee pszenne, soba gryczane (te z kolej swoje korzenie mają w Kraju Kwitnącej Wiśni, ale tam podaje się je w zupełnie innym stylu). Aha, może być jeszcze ryż jaśminowy. "Konkret" to wiadomo - kurczak, kaczka, wołowina, krewetki lub tofu. Wśród dodatków znajdują się tajska bazylia, shitake, groszek cukrowy, bambus i wiele innych. Smaki przeróżne, ja uwielbiam pad thai. Swoje pudło można samemu skomponować, jednak zaproponowanych jest sześć kompozycji. Zawsze wybieram Bangkok Wok. Dzisiaj wyjątku nie zrobiłam. Byłam niby w Tajlandii, na lądzie, na wyspie i tylko raz może jadłam coś podobnego do Bangkok Woku, ale w Noodlach dają więcej "konkretu", więc zdecydowanie Tajom lepiej wychodzi gotowanie w Polsce. Bo w Noodlach gotują Tajowie oczywiście. Pysznie gotują.
Bangkok Wok

Wnętrze lokalu jest ładne, zbyt ładne jak na te ceny! Dobrze zjeść za 17,50 to jest to!
Menu

Kucharz z Tajlandii

Nina - pani właścicielka

Noodle w pudle. Do wyboru do koloru.

Jest pysznie!

Fujifilm Instax czynił niezapomniane pamiątki z wieczoru.


Na koniec był specjał Niny - zupa z mleczkiem kokosowym. No i jeśli pojawi się ona w menu, to będzie to według mnie zdecydowanie konkurencja dla pad thaia. Kurczak, krewetki, ryżowy makaron, świeża kolędra w wywarze z mleczka kokosowego z dodatkiem chilli. POKOCHACIE te smaki orientu, jak tylko się skusicie.
JEDZCIE, jedzcie, jedzcie =) http://noodlewpudle.com/1024/index.html

Friday, July 1, 2011

Wrocław weekendowo.

Wrocław. Jest piękny. Gratuluję Mu tytułu Europejskiej Stolicy Kultury. Zasługuje na to i mi to udowodnił właściwie w niecałe 30 godzin. Polska Wenecja - jak najbardziej. Gucio nie był może ozdobną gondolą ze stylowo ubranym gondolierem, podśpiewującym włoskie serenady. Ale niczego sobie stateczkiem z kameralnym klimatem na pokładzie. Już krótki rejs wokół Uniwersytetu Wrocławskiego, Ossolineum, Ostrowa Tumskiego i nowoczesnych apartamentowców ze świetnym widokiem na Odrę udowadnia mi, że Wrocław to najładniejsze miasto, które dotychczas widziałam w naszym kraju.
REJS PO ODRZE

Po rejsie była kolacja na Rynku z klasycznym widokiem na kolorowe kamienice. Co ciekawe, zamieszkałe przez Wrocławian, którzy, choć żyją non stop w środku zamieszania, bardzo sobie chwalą lokalizację. Może to o tyle dziwić, że podczas tych paru godzin, ktore spędzamy na Rynku, cały czas odbywają się pochody trębaczy, małe koncerty i festyny innej maści, a okna w tych kamienicach nie wyglądają na najbardziej szczelne. I tak zapewne co weekend. Co kto lubi. Aha, a że na kolację było sushi, to już w ogóle efekt najlepszy. Pewnie równie dobrze byłoby zjeść w którejś z restauracji z czeskimi przysmakami, które to miejsca nie pozwalają zapomnieć, że w Średniowieczu Wrocław był w rękach Czechów. Jednak tego typu lokale są w (owszem, stylowanych na epokę) piwnicach, a pogoda (dodatkowy plus wycieczki) całą sobą zapraszała do ogródków.
NA RYNKU




Gdybym miała pisać przewodnik 'Wroclaw - highlights' na pewno wspomniałabym o hotelu Monopol. Nowocześnie zaprojektowany taras, mimo wszystko ciekawie współgra z ładną i spójną architekturą ceglanoczerwonych dachód budynków wokół. Wyobraźcie sobie tylko, jak smakował tam szampan. Pity w TAKIM towarzystwie!
JAGODA I BARTEK

Last but not the least, chciałoby się powiedzieć, to wrocławskie multimedialne fontanny. Umiejscowione obok słodkiego japońskiego ogrodu z jednej strony (odwiedziliśmy i poczuliśmy się jak w Kioto - bezcenne) i Halą Stulecia z drugiej, potrafiły zastąpić najlepszy spektakl teatralny. Połączenie wody, kolorowych świateł, laserów - czarujących tam dosłownie - i współgrającej świetnie z tym wszystkim muzyki ucieszyło mnie po prostu. Widziałam podobne pokazy pod Petronas Towers w Kulala Lumpur i nie sądziłam, że może być lepiej. Było w weekend we Wrocławiu. Szybko nabrałam pokory i szacunku. Sobota okazała się gorącym dniem.
LASEROWY LEW

A niedzielę powitaliśmy... śniadaniem do łóżka. Nieczęsto zdarza mi się jeść w pościeli. Raz na jakiś czas zdecydowanie polecam. Ale chciałam napisać o czymś innym właściwie. A więc niedzielę powitaliśmy wizytą w Panoramie Racławickiej. Trochę niezręcznie to brzmi, ale malowidło rozciąga się na całej ścianie wewnętrznej walca, w kształcie którego zbudowane jest muzeum. W ogóle jest to ekspozycja 3D, namalowane na obrazie łąki, suche konary drzew, porzucone taczki łączą się z prawdziwymi takimi samymi przedmiotami zaaranżowanymi na podłodze, u stóp dzieła. Świetny efekt, a historia bitwy pod Racławicami, którą Polacy pod wodzą Kościuszki stoczyli i wygrali z Rosjanami, jest jedną z tych ku pokrzepieniu serc. Wpływający na wyobraźnię, ładny 30-minutowy pokaz, polecam.
RACŁAWICE


Po lunchu (znów Azja - tym razem Indie - wygrała z Polską, Niemcami czy Czechami, wstyd, wiem) udaliśmy się w towarzystwie mojej przyjaciółki Jagody Łagiewskiej do Pałacu Królewskiego, w którym mieści się Muzeum Miejskie. Nie bez przyczyny tu akurat wspominam o Jagodzie. Muzeum jest dziełem jej taty, Macieja Łagiewskiego. Czapki z głów, Panie Maćku. Pańskie wielkie zaangażowanie w tworzenie tego miejsca widać w każdej sali, na każdej ścianie, w każdej gablocie. Przyjemnie jest poznać - choć i tak pobieżnie, bo czas gonił - historię, ba! 1000-letnią historię, Wrocławia z pierwszej ręki. Najzabawniej było, jak Jagoda, pokazując prawie 100-letni porcelanowy pojemnik na ołówki, wspomniała: "a to przez lata stało na biurku u mnie w pokoju". Pałac był niegdyś siedzibą Napoleona. Odtwarzając wnętrze jego sypialni, Jagody tata odwiedził córkę (zdolną i wykształconą projektantkę wnętrz) w Paryżu, by tam, w butiku z antykami, kupić łóżko. Może na tym akurat wielki wódz nie sypiał, ale tak jak ono pochodził z Francji. Dzieła wystawy - niektóre mają 500 lat, inne rok i są autorstwa... Jagody wykładowców z ASP. To jest dopiero ciekawe spotkanie ze sztuką. Ale wracając do początków Wrocławia. Wszystko zaczęło się 1010 lat temu na Ostrowie Tumskim, który dzisiaj wcale nie stanowi ścisłego centrum miasta. To tu jednak stanął pierwszy kościół (przez wieki przerabiany na coraz potężniejszą budowlę, oczywiście!), a wokół niego osada. Kolejny gród powstał już poza wyspą. Ale też od kościoła się zaczęło. I tu zgodzę się w 100 procentach z Jagódką - jak ci ludzie mieli nie wierzyć w potęgę kościoła?!?! - i z moją mamą - kościół to instytucja, której wiedzie się bardzo dobrze od 2000 lat i o tak prosperującym biznesie marzy każdy. No nic, warto tylko wspomnieć, że losy Wrocławia są naprawdę bujne - był czeski, pruski, niemiecki. Od II WŚ jest jednym z najlepiej rozwiniętych polskich miast. W Pałacu odwiedziliśmy jeszcze wystawę listów miłosnych Franciszka Starowieyskiego do ukochanej. To były prawdziwe dzieła sztuki (nieraz bardzo erotyczne) i poszukujących inspiracji zapraszam teraz na tę wystawę do Warszawy, gdyż we Wrocławiu listy były tylko do 26. czerwca. Tak oto kolejny raz przekonałam się, że tytuł Europejskiej Stolicy Kultury Wrocławowi należy się w pierwszej kolejności.
W TLE OSTRÓW TUMSKI, TAK WYGLĄDA DZISIAJ

Na deser Marcin zażyczył sobie Stadion Miejski. Choć jeszcze w budowie, już robi wrażenie, jest wieeeelki i pomieści 43000 osób. To 43 razy więcej niż klub Stodoła w Warszawie. Nieźle.
STADION

Jeszcze tylko ostatnia kawa (amerykańska, wiem, wiem) na Rynku i ruszamy do Warszawy. Dalej historia traci kolory przez polskie drogi, więc lepiej w tym momencie skończyć po prostu.
RYNEK, RETAUSZ