Wednesday, January 28, 2009

honda (and all that) jazz

-biustonosz za 15 mln dolarów
-tym, którzy nie mogą przyjąć księdza po kolędzie, podajemy numer konta
-czekolada z anchois
-smak włoszczyzny, będzie o kawie. bez selera

świat jest pełen absurdów

Byłam wczoraj i dzisiaj też, bo wróciłam do domu raczej wcześnie niż późno, na Pradze. Warszawskiej, bo na, ulica Ząbkowska. przeżyłam, czyli
nie prawda
że wystarczy się tam pojawić, a nie być stamtąd, żeby się już więcej tam nie pojawić, a przynajmniej nie z -już nie- obecną komórką. Ale jak to jednak działa na człowieka jakiś stereotyp. Taki stereotyp 'Ząbkowska róg Brzeskiej'. Szłam od przystanku na Towarowej około 15 minut do miejsca, w którym byłam umówiona, na rzeczonej Z. 27. Rozglądałam się wokół siebie bez przerwy, zastanawiałam cały czas -jeszcze w drodze tramwajem na Pragę-która z moich kieszeni najbliższą jest ciału. Gdzie by tu schować dobra różne. Ale - czy złodziej naiwnie pomyśli, że nie mam komórki. Dziś prędzej, że mam dwie. Non sens. Ale gdy przyszło mi się z mierzyć z podejrzanym Robinem Hoodem (z pod którego to kaptura łysinka młoda wystawała, a Robin - s i e r o z u m i e - na biało był ubrany, tu i ówdzie czarnymi paskami udekorowany), tknęło mnie coś, że rozglądanie się niepewne, czy co gorsza pytanie siłą rzeczy obcych, czy do Wytwórni Wódek daleko(a około numeru 9. tejże ulicy tak zrobiłam, beztroska ja), może kawalera praskiego z kolei nader ośmielić. I po telefoniku. Także (zmyślna ja) pierś wypięłam, plecki wyprostowałam, minę pewnej siebie zrobiłam (życie to teatr) i ... uff!
Brama Wytwórni Wódek Koneser. Szlaban, za szlabanem mury, mury z cegły, typowe. Wysokie mury, pustka, ciemno, gdzieś tam bździ się tylko światło umierającej latarni. I nagle dwie postaci. Białe. Całe białe. Gołe, bez włosów. Ulala, spotkanie z tamtym gościa w białym przeżyłam, a ci tacy nieruchomi to też ujdę (z życie i dalej w stronę galerii sztuki, która wiedziałam, że tam jest). Uszłam.
To manekiny.
Galeria Klimy Boheńskiej. Praga. Wytwórnia Koneser ma dusze artysty. Zdecydowanie. Pracuje nocą, w ciągu dnia tylko pięknie wygląda, jest odwiedzana. Daje z siebie coś więcej (niż tylko piekielne zimno) około północy. I najciekawsza jest goła, gdy zdejmie się z jej ciała ozdoby. Choć ozdoby ładne. Ale z nią jest jak z choinką. Na piękno pracuje goła, by przez miesiąc jeden z dwunastu w roku świecić. Subiektywnie wątek reasumując, wolę ją pracującą.

Jak pech to pech. Kończymy pracę o drugiej. Wiadomo - sesja zimowa na uczelni tańczy energicznie prawie co dzień. Ale ja kładę się spać 150 minut później. W siódemkę z psem (suką Zuzią) wyruszamy spod Wytwórni Wódek. Odwożony jest każdy po kolei. Kolej chciała, że Kabaty to jej ostatnia stacja. Ale jest dobrze. Jest ciepło. I coraz gorzej już po chwili - stacje rozrzucone są po całej Warszawie. Producentka zamieszania potrafi rozluźnić atmosferę, która pod koniec dnia (w środku nocy, nad ranem, jak kto woli) spina się jak student przed trudnym egzaminem: "Zuza, zobacz gdzie my kur** jesteśmy, to dalej niż twój węch sięga"; na pytanie, dlaczego my nie pracujemy od 10 do 16, sugeruje zatrudnienie się w banku. I popija piwko. A co. Do niej jeszcze drugie tyle. Do mnie nie było drugiego, nie było trzeciego. Był zepsuty samochód na tyłach Sobieskiego. Rzeczy żyją dłużej niż ludzie. Auto nie rzecz.

No comments: