Sunday, September 6, 2009

po japońsku

Chętnie w przypływie czasu idę pływać. Działam jak czas. Chodzę na basen olimpijski. Olympic Gymnasium się nazywa. W 1964 odbyły się tu letnie igrzyska. Rekordowe, może warto napomnieć. Jak Wikipedia głosi, pobito 37 rekordów świata i 77 olimpijskich. O Polakach na tymże obiekcie wtedy dających z siebie wszystko nie będę pisać, bo Otylii jeszcze nie było. Był już za to ten basen. 50 metrów, trybuny z jednej strony. Czytałam gdzieś w internecie (ale to obszerne źródło i już nie pamiętam, na której jego stronie), że dyscypliny pływackie podczas igrzysk w 2016 będą miały miejsce na tym samym basenie co 52 lata wcześniej, ale nie chce mi się wierzyć. Na pewno coś (wbrew własnej naturze w gruncie rzeczy) zmienią, bycie organizatorem IO zobowiązuje.
Wracając do mojego pływania. Jak byłam w Japonii poprzednim razem to dostałam (pierwsze) upomnienie. Za nawroty. Cóż, fikołki uwielbiam. Tym razem fikołki pod wodą uszły mi na sucho, gorzej z wyprzedzaniem. jedyny sposób możliwy, dopuszczony przez japońskie prawo poruszania się po torze na basenie, aby ominąć wolniejszą osobę to zawrócenie. Choćby w środku długości toru. Ot, tak po japońsku. W ogóle w Japonii zasada rzecz święta, wszystko ma swoje zasady. Weszłam dzisiaj do pobliskiego salonu kosmetycznego. Od razu zobaczyłam strach w oczach Japonki, która jednak z uśmiechem powitała mnie. "Do you speek English?" Strach dopiero przybrał rozmiarów.. bynajmniej nie japońskich. W odpowiedzi dostałam do przeczytania informację. Aby korzystać z tutejszych usług należy znać język japoński. Jasna zasada, przynajmniej. Nie to co w Azji tej bardziej na zachód od Japonii i mniej na wschód niż Japonia patrząc z Europy. Jakikolwiek zabieg (of course, for you my friend, I have something special) by zaoferowali, w jakimkolwiek języku, byle zarobić. W Japonii w ogóle nie jest tak, że klient nasz pan. Nie zawsze.
Czas wolny to strefa nieznana. Japończycy w tygodniu pracują kosmicznie długo. W piątek, nie pierwszy raz, doświadczyłam. Ostatni casting kończyliśmy okolo 22.30. Potem huczne zabawy, karaoke, kluby, kolacje. Wracają do domu nad ranem. Nie raz w tygodniu nawet słyszę jak moi weseli wtedy bardzo sąsiedzi tanecznym krokiem, głośnym krokiem, powracają z hulanek nocnych. By przespać się te 4-5 h, już raniutko bowiem trzeba wstać i mknąć do pracy.
Weekend. Festiwale, festyny, parady, deptaki i wszędzie tam nie da się szpilki wbić. Japończycy się bawią. Znów. Z przyjaciółmi, znajomymi. RZadziej z dziećmi, tych, niestety dla Japonii, mało. Ale jak przy takim rybie życia znaleźć czas na wychowywanie dzieci? Nie da rady. Jak się wpadnie w wir życia jednak bardzo skupionego na sobie, to zwłaszcza w przypadku Japończyków, nie lubiących zmian, trudno zrezygnować z wiru. Choć wir to dla mnie niezrozumiały.
Godzina 12.00. Czas na obiad. Wcześnie, ale tak tu jest. Jak śniadanie o 8.00, to po czterech godzinach lunch, jakaś 5 o'clock, po angielsku, herbata (zielona może, więc angielska pozostaje tylko pora) i po pracy kolacje. No więc mamy południe. Na ulicach tłumy pracowników biur, firm, redakcji. Ale nie poznasz, kto gdzie pracuje. Wszyscy ubrani tak samo. On ma na sobie ciemne spodnie i białą koszulę, na szyi (na tzw smyczy) zawieszony identyfikator, dzięki któremu dostanie się przez skomplikowane bramki do biurowca. Ona odpowiednio czarne spódnice i białe koszule też. Odstępstwa od reguły nieliczne. Mi trudne, ale mimo wszytsko oni na pewno się od siebie potrafią odróżnić. Cha cha.
Płacenie to bardzo zabawna sprawa. Mam zapłacić 1035 jenów. Przy kasie usłyszę, w języku japońskim najczęściej, taki oto monolog. "Dostaję 5035. Mam 5035. Płacisz 1035. Wydaję ci 4000. Dostajesz 4000. ARIGATO." Nie znam japońskiego, dotychczas tylko "słyszałam", że coś takiego słyszę za każdym razem płacąc. Rzeczywiście coś dużo mówili, kiedy podawałam pieniądze w kasie, ale nie chciało mi się wierzyć. Przekonałam się, że tak jednak jest naprawdę parę dni temu. Kiedy pani kasjerka chciała być miła i mówiła do mnie po angielsku. Do obockrajowca dostosowała jednak jedynie język (i tak wdzięczni bądźmy, my gajdziny*), nie treść. To co wyżej zacytowałam powiedziała po angielsku. Byłam pod wrażeniem. No nie pomylisz się.

*jap. - obcokrajowiec


lunchtime

festiwal

2016

2 comments:

joanna said...

ha przypomniałam sobie hasło w końcu :) to musi być śmiesznie jak po ulicach chodzą same klony :)

joanna said...

buzi asienia