O szaliczkach przepustkach.
Jest taka biblioteka, w której warto bywać. Jak w klubie nocnym, porządnym barze sushi czy drink barze na Foksal. Nazywa się ją BUW i skrót ten w 99,9% źle się odmienia. Bo się mówi "idę do ukochanego buwu", a nie do ukochanej.
Mało tego. Do ukochanej nie można sobie ot tak pójść. Trzeba się ubrać adekwatnie, to jasne. Szaliczek obowiązkowy. Nie byle szaliczek na zimowe mrozy. Ja, na przykład, tylko takie mam i teraz mi głupio. Mam jeszcze ludową chustę z krakowskich Sukiennic, ale to tym bardziej. Szaliczek musi mieć naszytego konika albo chociaz flagę, małą, ale jakoś widoczną, bo zawsze wyeksponowaną, przynajmniej, jeśli wybieramy się do ukochanej. Flagę w kolorach polskiej flagi narodowej, tylko kolory obok siebie, a nie pod sobą. Czyli wszystko jasne. Aha, i każdy musi ten szaliczek zobaczyc, żeby posiadacz szaliczka poczuł się lepiej. Czyli z czytelni schodzimy na dół, do szatni, gdzie życie towarzyskie kwitnie. Schodzimy w szaliczku i jak najczęściej, bo te pałki w czytelni w książki wgapione i nie patrzą na szaliczki. A taki szaliczek (pozornie) niedbale zarzucony (flagą do przodu, to już wiemy i tego się spodziewamy, tego przestrzegamy jak wierni dziesięciu przykazań!) na jabłko (wiemy też j a k i e jabłko), które niesiemy pod pachą, i z którym - tak jak z szaliczkiem - za każdym razem schodzimy na dół. To jest czad i szacun wśród szanujących się studentów!
Więc naprawdę, zwykli ludzie, weźcie to pod uwagę, bo w miejscach w których się bywa, bywa się na ściśle określonych zasadach. To nie jest wszystko takie łatwe, tak sobie pójść do biblioteki. To styl trzeba mieć i uważać czy nadal.
Ulice Bombaju – kto trąbi, ten jedzie
14 years ago
No comments:
Post a Comment