Saturday, October 2, 2010

Greek Story

Zakinthos to mała malownicza wyspa, leżąca na Morzu Jońskim. Historia jej jako części archipelagu the Ionian Islands jest długa, sięga roku 1500 p.n.e., w ciągu wieków zataczała potężne meandry i związana jest z postacią syna greckiego władcy Dardenusa. Nazwa wyspy wzięła się właśnie od imienia mitologicznego Zakinthosa albo Zakynthosa, wersji pisania nazwy jest wiele, a i tak najbardziej prawidłowo by było napisać w grece, czyli tak: Ζάκυνθος.

Powierzchnia Zakinthos wynosi zaledwie 400 kilometrów kwadratowych. Stolica ma taką samą nazwę jak wyspa, a z architektury przypomina trochę miasta włoskie - co zresztą jest także uwarunkowane historią.

MIASTO ZAKINTHOS


JEST TU (w mieście i na całej wyspie) WIELE POJAZDÓW... ZABYTKOWYCH ;)
FIAT Z POLSKI


Najsłyniejsza budowla w mieście to świątynia świętego Dionizosa, który wpisał się do historii wyspy na tyle wyraźnie, że powstało tu wiele miejsc jego kultu.


Co jeszcze warte podkreślenia to fakt, że kryzys grecki, a właściwie jego przyczyny, są widoczne w mieście wyraźnie. Poniedziałek, południe, gdy cała Europa pracuje, w Zakinthos ludzie gromadnie zbierają się w kawiarniach, barach, miejscowych knajpach, by miło gawędzić przy małej czarnej i słodkich ciastkach. I nie są to turyści, lecz miejscowi. Cóż, pięknie jest leniuchować na Zakinthos, i ja to wiem!

PORT



bottom up, czyli łódka robi psikusa ;)


Dobry marketing wyspy to jej promocja. A wszystko i tak "rozbija" się o pieniądze, jak fale podczas wietrznych dni o skały. Tak na przykład...
Trochę bajek kolorowych trzeba opowiedzieć, żeby produkt sprzedać. Tak więc trudzono się, co by tu zrobić, żeby ta malowniczość wysepki przyciągała turystów z całęj Europy (warto tu wspomnieć, że Czesi to chyba najliczniejsza "kolonia" odwiedzająca Zakinthos!). Wymyślono... Na przykład wrak jakiegoś statku nazwiemy wrakiem szmuglerów, bo to takie ciekawe słówko, którego znaczenie zna niewiele osób, ale brzmi fajnie, kojarzy się z morzem, i jakimiś zawiłymi historiami. Nazwiemy go shipwreck, a potem lawina marketingowa ruszy.
W barach będą serwować drinki błękitne jak laguna, nieopodal której rozbił się kiedyś sławetny dziś statek, przyrządzane na bazie blue curacao, pyszne zresztą :)) Będą koszulki z obrazkiem statku, i kubki, i pocztówki, i wycieczki do niego. Zarówno statkiem, aby popodziwiać go z plaży, jak i autobusowe - dzięki którym uchwycimy widok z klifu, poczujemy na dodatek silny wiatr wiejący w tamtych stronach, podziwiać będziemy ogrom morza otaczającego przylądek, i tak dalej! Tacy to dzielni byli kapitani owego shipwreck...
mama pije shipwrecka :)



wiało bardzo mocno!!





Ale najważniejsze, dla marketingowców oczywiście - Zakintos to będzie (jest) wyspa żółwi. Nieważne, że w miejscu, gdzie rzekomo ma być ich wylęgarnia i najliczniejsze skupisko, jest ich 5, ale tak naprawdę nikt żadnego dawno już nie widział (nie napiszą w przewodniku, że liczba żółwi wynosi 10, bo to zbyt spore minięcie się z prawdą, przecież nikt ich nie spotyka!, nie napiszą 1 - bo to wyspa żółwi, a nie żółwia). Liczy się pomysł. Żółwie w Europie? W Ekwadorze, owszem. Na Gwadelupie oczywiście też, na Malediwach, to potwierdzę!, ale w Morzu Śródziemnym? Tak oto organizowane są wycieczki statkiem ze szklanym dnem, które ma umożliwić oglądanie zwierząt (dziś akurat ich nie ma, o jaka szkoda - i tak codziennie!), na plażę, gdzie rzekomo o świcie się pojawiają wstęp kosztuje 6 Euro od osoby, oczywiście są także w sklepach z pamiątkami liczne gadżety z wizerunkiem zielonych "słodziaków" - a więc tak, jak w przypadku shipwreck: kubki, solniczki i pieprzniczki, obrusy, chustki, czapki bejsbolówki.
GARACAS, plaża żółwi, choć ich brak. Widok za to piękny, morze zachęca do dalekich wycieczek wpław :)




Pomyśli zirytowany turysta, że robią z niego palanta, a tu proszę, nagle, w tymże Garakas, spotykamy pewną wolontariuszkę z Niemiec, która zajmuje się składanymi przez żółwie jajami. Koszyki, w których znajduje jaja, umiejscowione są co prawda 2 metry od leżaków i parasoli, przeznaczonych dla licznie przybywających tu turystów, ale takie życie - business is business. Co prawda, jak mówi wolontariuszka, żadne z jaj się nie uratowało, ale ktoś, a raczej na pewno coś, je do tej dziury kiedyś włożyło... Zabawna historia, z jajami chciałoby się rzec.


Tak więc żółwia widziałam najprędzej w takiej postaci:



Ale za to kóz, świń i kur mnóstwo. Śmiesznie, jak taka farma mieści się zaraz obok tawerny. Wiesz co jesz. Też fajnie.









Jednak zdecydowanie moim faworytem wśród spotkanych zwierząt był kot.

Kot hotelowy. Nawzałam go Fred i bardzo się z nim zaprzyjaźniłam. Zwątpiłam jedynie, kiedy na kolacji (nieraz nam towarzyszył) przyniosłam mu rybę w cieście ze szwedzkiego stołu (wyobrażacie sobie większy rarytas dla kota??), a on jej nie zjadł. Dba o linię. Moris, bierz przykład!!

Z FREDEM

FRED PIJE WODĘ Z POPIELNICZKI, W NASZYM POKOJU, 807, HOTEL THE BAY, KTÓRY BĘDĘ BARDZO MIŁO WSPOMINAĆ <3




Miejscowość, w której my spędziłyśmy dwa piękne tygodnie to Vasilikos. Z dala od Laganas. Laganas to najsłynniejszy kurort wyspy. Atmosfera jak w Rimini (chyba, bo nie byłam, ale wiele złego słyszałam). Wąska plaża, niezbyt czysta, zaraz przy promenadzie i wielkim parkingu, miejscowość to głośna, jest w niej oczywiście McDonald's, Subway, knajpa chińska, indyjska, stołówka z hamburgerami i trochę Hawajów. Czyli Waikiki Club :) Mydło i powidło, głośno i mało wypoczynkowo. Jak dla mnie.
Przed sklepem z pamiątkami. Gołą pupę zawsze sprzedasz.




Skład quadów, czyli bardzo popularnych na wyspie pojazdów, choć pustyni tam brak...

A propos wypożyczalni, to z usług jednej, ale samochodowej, skorzystałyśmy. Błękitny Fiat Grande Punto dzielnie spisywał się na górzystych, stromych i wąskich drogach wyspy, czym zasłużył sobie na taki widok;) Keri Beach.




A wracając do pokoju 807, widoki z łóżka będę wspominać!




W Vasilikos, wiosce, gdzie mieści się "nasz" hotel, odwrotnie niż to ma miejsce w Laganas, plaża jest piękna, szeroka, piaszczysta, o poranku aż się świeci. To na niej spędzałyśmy po 9 godzin dziennie. Z przerwami na pływanie w świetnym morzu, oczywiście.



To były piękne dwa tygodnie, spędzone ze świetnym kompanem czyli moją mamą, podczas których przede wszystkim bardzo wypoczęłam, wypływałam się, wygrzałam (trudno było wczoraj wracać do Polski, gdzie chłód sięgał 6*C, jeśli jeszcze pół tego dnia spędziłam na gorącym piasku w Grecji) oraz skosztowałam delicji lokalnej kuchni (i moim faworytem pozostaje, w Grecji byłam już szósty raz, sos tzatziki, choć oryginalne przepisy na ten przysmak mówią o sześciu ząbkach czosnku na półtorej szklanki jogurtu, i to mnie przeraża!). Krótko mówiąc - cieszyłam się życiem :)
Takie są kolory Zakintos:







5 comments:

Yagoda said...
This comment has been removed by the author.
Yagoda said...

:* Witaj Greczynko-murzynko! Pięęękna opalenizna..jej, jak ja do niej tęsknię.. I znów mnie uprzedziłaś, bo już od dobrych dwóch lat z mamą wybieram się do Grecji i w praktyce to jak te sójki za morze..powiadasz że tzatziki rules (mój always perfect made recipe http://www.donnahay.com.au/recipes/3255-tzatziki/)..hhmm..dla mnie jeszcze proszę dorzucić ciasto fillo, szpinak i Fete:P http://www.kwestiasmaku.com/dania_dla_dwojga/ciasto_fillo/tarta_szpinak_feta/przepis.html MUUUUAA:*

Zuzia said...

łądne kolory i widoczki :) I ładna bardzo ty w wersji brown :) czekam na maila! :)**

Zuzia said...

o nie nie łądne, tylko zdecydowanie ŁADNE, a raczej PIĘKNE !

Joasia Cz. said...

Jagódko, wakacje z mama dokladnie w tym miejscu gdzie my bylysmy zdecydowanie polecam :) pozdrow prosze Mame :)

BUZI DLA ZUZI :))