Thursday, July 23, 2009

Bangkok i Phnom Penh

Po Angkor w planie była stolica Kambodży - Phon Penh. Kopia Ho Chi Minh (Sajgon, Wietnam), może niezamierzenie, ale w moim odczuciu. Z ta małą rożnicą, że Phnom Penh leży nad nad wielkim Mekongiem. Rzeka, a raczej jakieś rzeczysko!, zadziwia nie tylko wielkością, ale też swoimi mieszkańcami, kolorem, sławą :) Brudny, barwy wiadomojakiej Mekong pełni wiele funkcji. Miejscowe dzieciaki skaczą do niego z jakiegoś zardzewiałego rusztowania, chudzielec myje (?) tu włosy, . Brzegi zasiedlone są przez najbiedniejszych. Od rozpadającego się drewnianego kajaku do pływających baraków z blachy falistej. Lepiej nie ma.

W ogóle nie jest dobrze, ale bedzie. O ile Kambodżanie pozostaną sobą. Takimi, jacy są teraz. Szczerze przyjaźnie nastawieni (choć to rzadko idzie w parze z biedą, tam działa), pracowici, szanujący, doceniający to dobre, co się (jednak chyba tak...) dzieje. Nie jak Tajlandczycy. Żyjący z turystyki, turystę traktują jak jakąś krowę, z której najchętniej doiliby, bo biedna nie ma co gadać. Naprawdę dużą asertywnością musi się odwiedzający Bangkok wykazać, żeby postawić na swoim. Totalne zatracenie jakiejkolwiek pokory, krętactwo, nieuczciwość. A że miejsce tworzą ludzie, Bangkok to z kolei kopia Kuala Lumpur, które wspominam tak: dookoła enklawy jaką są imponujące Petronach Towers i otaczający je czyściutki park (choć tylko z tej enklawy właśnie słynie stolica Malezji), brud, na który nikt nie zwraca uwagi. Do tego jedzenie przyrządzane na ulicy, mnóstwo zaczepiających dżentelmenów, i zanieczyszczenie. Oj ciężko oddychać. I odetchnąć. Złą sławą zresztą właśnie, ogromnym zanieczyszczeniem powietrza, cieszy się Bangkok - zmotoryzowany jak Detroit, ze świetnymi obwodnicami jak niemieckie miasta.

Tak jak w przypadku KL, Bangkok nadrabia pocztówkowymi pozycjami. Świątynie zapierają dech w piersiach. Są zupełnie inne niż te z Siem Reap. Kilkaset lat młodsze. Powstały w XVIII wieku i prezentują się zupełnie egzotycznie. Biją rekordy (w Wat Pho leży budda długości basenu olimpijskiego), świecą się i błyszczą, widać je z samolotu.

Ale poza paroma wspaniałymi zabytkami, a może przede wszystkim, Bangkok i cała Tajlandia słynie z seksturystyki, wogóle prostytucji (sami Tajowie chętnie korzystają) i transwestytów. I to się widzi. Ladyboys welcome you, a dziwka na zakończenie koniecznie uwieczni swojego pana na zdjęciu. Żeby pan się już w ogóle dobrze czuł, podbudowany taki. Przytoczonej sytuacji byliśmy świadkami, kiedy siedzieliśmy w lobby hotelu w oczekiwaniu na taksówkę na lotnisko. Aha, pan był jeden (turysta ewidentnie), panie dwie (Tajki). Nikomu to nie przeszkadzało, a one jakie zadwolone. Pan może się speszył na widok naszych min. Ale przecież nigdy nas nie spotka już. Nie ma problemu. Smutne, ale - jak piszą przewodniki - te kobiety nie chcą zmieniać "zawodu", choć sprowadzone już do stolicy, młodziutkie i nierzadko po prostu ładne, miałyby zapewne spore szanse na lepszą przyszłość. Jednak wiadomo - co dobre to każdy wie najlepiej. A te tajskie dziwki dopingowane są wręcz przez rodziny. Łatwa, całkiem spora kasa - podobno.

1 comment:

Leonard said...

oczywiscie, ze kasa na sexie jest latwa ;-) nie to co dyganie do biura lub w fabryce...

Pozdrawiam z Bangkoku,
Leo