Tuesday, October 4, 2011

Ocean wakacyjnych wspomnień - część 1.



Wakacje wspaniałe, naprawdę, ale...

Niestety relację z Bali zaczynam ponurą i przygnębiającą dla mnie historią. Bali, jedyne miejsce w Indonezji, gdzie panującą religią nie jest Islam, lecz Hindu, słynie z uczciwych jego mieszkańców. Uczciwych w stosunku do turystów w takim sensie, że oto na Bali można czuć się bezpiecznie i zostawić bez opieki torbę plażową z portfelem i kamerą, idąc do morza popływać. I tak właściwie to wyglądało do poniedziałku 12 września. Byłyśmy pełne zdumienia, jaki uczciwy okazał się nasz kierowca (może zabrzmiało wytwornie, ale taki prywatny samochód z kierowcą to popularny środek transportu dla osob, które stronią od autokarowych wycieczek), kiedy zawiózł nas na bajeczną plażę w Padang Bai poprzedniego dnia. My, jak to my, obie z mamą będąc wielkimi fankami snorklingu, dosyć łatwo dałyśmy się porwać pięknej wodzie zatoki. Na brzegu zostawiłyśmy torby, każda swoją, aparat fotograficzny, portfel, ubrania. Ze dwa tysiące złotych by się uzbierało. Ważny jest też fakt, że gdybyśmy zostały okradzione, to poza faktem bycia okradzionymi, pozostałoby nam wracanie na piechotę do Sanur, gdzie mieszkamy. Kiedyś byśmy z powrotem doszły, tam noce w końcu są ciepłe. Ale wracając do naszego nurkowania, to zanim zanurkowałyśmy, rzeczywiście chwilę się zastanawiałyśmy nad kwestią pozostawienia w s z y s t k i e g o na brzegu, pod opieką miejscowego. Ale co zrobić? Pływać na zmianę? To bez sensu, jeśli połowa radości to to, że pływamy razem. Nic to. Poszłyśmy do morza i było jak w bajce o cudownym podwodnym świecie. Bajkowe było także to, że nasz „pan“ czekał na brzegu grzecznie pilnując toreb. Uf.

Także dobre doświadczenie miałyśmy. Opisana historia nie jest jedyną, zresztą, świadczącą o dobrym usposobieniu Balijczyków. Ale na nasze zaufanie pracowalo tysiąc osób, które spotkałyśmy, a przez jedną jedyną straciłyśmy je. To było w poniedziałek w połowie wyjazdu, kiedy szłyśmy na kolację. Tego wieczoru chciałyśmy skorzystać z Internetu, więc zabrałyśmy ze sobą laptopa. W torbie na laptopa dodatkowo token do banku, portfel z pieniędzmi i kartą miles and more. Idziemy chodnikiem wzdłuż ulicy. Chodnik jest po lewej stronie ulicy, która ma dwa pasy, po jednym w każdą stronę. Chodnik jest wąski, siłą rzeczy każda z nas zajmuje całą jego szerokość, idziemy gęsiego. I zaraz po prawej stronie jadą skutery i samochody, kierunek ten sam, co nasz. W Indonezji ruch jest lewostronny. Wyjątkowo mama niesie laptopa. W prawej ręce. I nagle widzimy jak torba upada na ulicę, wyrwana wcześniej przez złodzieja-kierowcę skutera. Nie udało mu się. Coś tylko krzyknął, a my od razu sięgamy po laptopa. Działa? Działa. Uf.

Niewiele rzeczy może człowieka tak wyprowadzić z równowagi podczas spaceru na kolację, jak kradzież laptopa prosto z ręki przez rozpędzącego kierowcę skutera. Słyszałam już o tym sposobie kradzieży, dlatego ja trzymam komputer obiema zgiętymi w łokciach rękami, przy klatce piersiowej. Tak naturalnie mi to wychodzi. Dlaczego? To już odruch. Kiedy byłam w Kuala Lumpur, koleżanki opowiadały mi, jak właśnie w identyczny sposób zostawały okradzione z torebek, gdy szły na kolację, imprezę, czy wracały w nocy do domu. Historie były tak nieprzyjemne, że do dziś pamiętam miny dziewczyn, gdy wspominały ten moment wyrywania torby z ręki. I wtedy zakodowałam sobie, żeby torebkę, w gruncie rzeczy w jakim by to mieście na świecie nie było, nosić przy sobie. A mama nie spodziewała się po prostu, że coś takiego może się zdarzyć. Tam, na rajskiej wysepce.

PADANG BAI





1 comment:

joanna said...

całe szczęście, że złodziej był najwyraźniej... POCZĄTKUJĄCY :)