Thursday, July 22, 2010

W przypływie wolnego czasu, czego zupełnie się nie spodziewałąm (czyżby Chiny się zmieniały?), wybrałam się dziś do największego centrum podrób na świecie. Bardzo interesowało mnie samo zjawisko ogromnego targu, na którym można kupić od ręki lub zamówić i potem kupić każdy model: torby, butów, czapki, skarpet, portfela, pierścionka, bransoletki, naszyjnika, walizki, teczki I TAK DALEJ każdej luksusowej marki: Louis Vuitton, Burberry, Guess, Prada, Omega, Ralph Lauren, Polo, Kenzo, Bulgari, YSL, Gucci I TAK DALEJ. Zjawisko imponujące, i o to uczucie raczej chodzi. Nie o to, aby się obkupić w te wszystkie cudeńka, bo trochę niesmak pozostaje. Oryginalna podróba jest OK, wymarzona też OK, ale człowiek-jedna-wielka-podróba (jak Chinka-elegantka, do dyskoteki dumnie zmierzająca wieczorową porą) nie jest OK. Wracając do tego centrum handlowego. Luohu Shopping Center, bo tak się nazywa, mieści się tuż przy jednej z największych stacji metra, autobusów i pociągów w Shenzhen. Łatwo tu dojechać z Hong Kongu, co odgrywa ważną rolę, i do czego wrócę. Luohu to 5 gigantycznych pięter stoisk z wyżej wymienionymi dobrami, jak i elektroniką. Mają iPhone 4 w wersji, której w oryginalnym wydaniu jeszcze nie pokazano. Ale Chińczycy są szybcy i wiedzą wiele, i wyprzedzili Amerykanów. I tego się bójmy, to tak w ogóle dotycząca wielu spraw i Spraw uwaga. A jeśli czegoś by nie mieli - tyczy się to zarówno ciuchów, akcesoriów maści różnej - damskich, męskich, jak i sprzętu elektronicznego, to nie mają tego dziś. Bo co robi Chińczyk, kiedy nie pracuje? Pracuje. Luohu jest czynne od 10 rano do 21-22, tak by pozostałe 12 godzin można było spędzić na szyciu, przeszywaniu, majsterkowaniu, skręcaniu. Jednego dnia zamawiamy, następnego odbieramy. Byłam świadkiem takiego zamówienia. "But be nice and come to me tomorrow" - lojalność wymagana. Choć o zaliczce mowy nie było. Chińczyk, u którego zamówienie złożono, cieszy się samą nadzieją, że klient wróci na następny dzień, że to nim się zainteresował, a nie kimś z pozostałych stu czy dwustu sprzedawców, no i że będzie miał co robić w nocy. Chińczyków chyba bardzo przeraża myśl o wolnym czasie. Ot, taki wniosek. Wracając do połączenia przystępnego z lotniska w HK do Shenzhen. To jest wszystko bardzo dobrze pomyślane. Amerykański biznesmen z bożej łaski, ląduje rano w sobotę w HK, by około południa zacząć robić zakupy w Luohu. Kupuje, kupuje, zamawia, zamawia, zje po chińsku, poczuje trochę klimat, uwierzy że Chińczyków rzeczywiście jest półtora miliarda (ja w to wierze, mam cały czas wrażenie, że otaczają mnie ich miliony, mnie jedną, tu, w zachodniej części Shenzhen, gdzie mieszkam!), przenocuje w eleganckim hotelu obok centrum handlowego (to też dobry biznes taki hotel tam), w niedzielę rano wróci do Luohu, odbierze iPhona 4, którego jeszcze nie ma, i inne gadżety, ciuchy, pierścionki Tiffany'ego i uda się na hongkońskie lotnisko. Wróci do wsi pod Chicago i już w poniedziałek zacznie zarabiać, to co wydał, i wiele wiele więcej, bo nikomu nie powie, że tę oto torebkę Gucciego kupił za 2 dolary. Dobremu znajomemu sprzeda za 10 dolarów (na eBayu będzie próbował za 30 i pewnie mu się uda) i i tak usłyszy tonę słów wdzięczności. Taka fajna ta torebka. Za takie śmieszne pieniądze. Teraz można się pokazać. God bless China.

PS. Nie, Chiny się jednak nie zmieniły zbyt wiele przez ostatnie trzy lata, od 2007, kiedy tu spędziłam parę tygodni.

2 comments:

Zuzia said...

Asiula będąc w Paryżewie ostatnio, miałam okazję odwiedzić kilka butików tych elegantszych w celach czysto antropologicznych oczywiście ;) a tam same china china china girls z kilkoma torebkami na jednym ramieniu, reagujące żywo na każdą rzecz z widocznym znaczkiem danego projektanta. O dziwo większość rzeczy kupowały, a dwa dolary to nie kosztowało...
Hmm, a może one były z Japan?

Joasia Cz. said...

Japan ! :**